Nic mi tak nie działa na nerwy jak Głos z Paczkomatu.
Za każdym razem jak odbieram paczkę w paczkomacie dostaję szału.
W książce „Teoria Portali” opisałem urządzenie, które się nazywa „Optymista”. Urządzenie to było zrobione z praktycznie niezniszczalnego tworzywa, albowiem każdy kto spędził parę chwil z Optymistą dostawał ochoty, żeby zniszczyć.
Głos z Paczkomatu to taki Optymista.
Jak tylko usłyszę to radosne trajkotanie o porannej kawusi, o tym czy już po obiadku i czy może dupkę podetrzeć, tracę panowie. Ostatnio zacząłem już krzyczeć: „shut the fuck up!” Głośno. Coraz głośniej. Boję się co zrobię następnym razem.
Szczerze nienawidzę tego idiotycznego entuzjazmu w głosie, tego zdrabniania, międlenia, certolenia, miętoszenia i memłania, tej wyćwiczonego latami reklam radości ze świeżego oddechu, mięciutkiego papieru toaletowego i czystej podpaski.
To ja już naprawdę wolę usłyszeć, że jedzie mi z ryja i mam brudną dupę. Wolałbym, żeby zamiast „jak tam kawusia i obiadek” Głos z Paczkomatu powiedział: „bierz pan paczkę i spierdalaj, bo kolejka jak skurwysyn”.
Że wulgarnie? Może.
Ale sto razy bardziej wolę wulgarnego człowieka niż przesłodzony automat.