Wigilia to tyrania tradycji. Tradycja polega na tym, że robisz nie to co byś chciał, tylko to co trzeba. Dokładne przeciwieństwo wolności.
Wielu ludzi ratuje się tym, że to, co muszą, próbują polubić. Trzeba jeść karpia? To polubię karpia. Trzeba śpiewać nudne kolędy? Dostrzegę w nich piękno. I dalej mogę chodzić w przekonaniu, że jestem wolnym człowiekiem.
Ale wolny człowiek to ktoś, kto ma własną wolę, a nie zdolność naginania własnego gustu do potrzeb.
Więc moja idealna wigilia to wigilia, w której robię to co chcę i lubię.
Nie będzie dwunastu dań. Nie będzie obrusu na stole. Nie wiadomo nawet czy będzie stół. Żadnego opłatka! A jak ktoś przyniesie kutię to wyląduje razem z nią na suficie. Będą za to frytki. Jak ktoś czuje nieopanowaną potrzebę łamania się czymś, to niech sobie łamie frytki.
Precz z karpiem! Co za sadysta wymyślił karpia na wigilię? Ja bym tego nawet psu nie dał – szkoda psa. Nikt kto ma chociaż pół kubka smakowego nie powie, że karp jest lepszy niż łosoś albo tuńczyk. Albo dwadzieścia innych gatunków ryb.
Na moją idealną wigilię (albo może: antywigilię) ubiorę się w to, co najwygodniejsze. A jak ktoś do mnie przyjdzie w krawacie to zapowiadam, że mu go utnę. A potem zrobię zdjęcie i wyślę na Facebooka z podpisem: „Martin mówił poważnie”.
Nie będziemy śpiewać polskich kolęd, bo w większości są przygnębiające, ckliwe i człowiek nie wie czy usnąć czy się porzygać. Precz z tym dziadostwem! Jak ktoś chce śpiewać, to tylko coś wesołego. I nie musi to być kolęda. Może być karaoke.
I nie będziemy się specjalnie pochylać nad narodzinami Jezusa. Jezus się nie urodził 25 grudnia (jak ktoś jeszcze nie wie), więc nie widzę powodu.
I nie będzie telewizora.
I nikt nie będzie się certolił się z wymyślaniem kolejnych odsłon banałów o zdrowiu, szczęściu i pomyślności. Zamiast głupkowatych życzeń każdy będzie po prostu przyjaźnie nastawiony i będzie się chciał cieszyć i bawić z innymi. Nie będzie pytań: „dlaczego się jeszcze nie ożeniłeś”. Ani nawet: „dlaczego się jeszcze nie rozwiodłeś”. Ani narzekań. Żadnych.
Mogą być za to dzieci. Dzieci są fajne.
I może przyjść kto chce. Albo nikt. Będę tak czy inaczej zadowolony i będę tak czy inaczej w bardzo dobrym nastroju. Już sam fakt, że nie muszę widzieć karpia, wystarczy, żeby się cieszyć.
Taka będzie moja idealna wigilia. Święto człowieka, co miał dość jedzenia tego co trzeba i zaczął jeść to co lubi.
Więc jak ktoś ma ochotę wpaść, to jestem w domu, w Warszawie. Będę jadł frytki, pił grzańca i cieszył się wszystkim tym, czego robić nie muszę.
Można wpaść na pięć minut albo pięć godzin. I poświętować fakt, że dziś jest najkrótszy, najciemniejszy dzień w roku – od jutra będzie coraz lepiej!