Moje gospodarstwo domowe jest aktualnie formatu 2+1. Nas dwoje + kot.

Podobnie jak w poprzednich moich gospodarstwach domowych, wystąpił u nas efekt pełnego zlewu.

Efekt pełnego zlewu występuje tylko wtedy, kiedy w domu mieszkają dwie osoby i obie ze zlewu korzystają. Efekt ów przejawia się tym, że zlew jest zawsze pełny.

Sytuacja naczyniowo-zlewowa znajduje bowiem swój punkt stabilności w pełnym zlewie i pustej szafce na naczynia. Jeżeli nawet wszystko umyjemy, to już za trzy dni zlew będzie pełny, a szafka pusta, i ten stan będzie trwały. Aż do momentu, kiedy coś nas nie zmusi, żeby znowu umyć wszystko i zacząć od początku.

Dlaczego tak się dzieje?

Oto jest pytanie…

Oczywiście my byśmy woleli, żeby punktem stabilności był pusty zlew i pełna półka. Bo wtedy, kiedy się chce robić jajecznicę, upichcić spaghetti albo kurczaka sporządzić, nie trzeba najpierw myć w irytacji i pośpiechu garnków, talerzy i widelców, które wszystkie leżą od wieków w zlewie.

I właśnie jakiś tydzień temu odkryłem sposób, który rozwiązał ten problem raz na zawsze!

I sposobem tym nie jest kupno zmywarki.

Właściwie to raczej głupie z mojej strony zdradzać wam za darmo sposób, dzięki któremu można pozbyć się efektu pełnego zlewu oszczędzając sporo pieniędzy. Sposób ten jest wart ze sto złotych. Minimum.

Więc, żebym nie czuł się jak frajer, umówmy się tak, że jeżeli ktoś skorzysta i mu to pomoże, to niech się w zamian dorzuci do ściepy na gitarę, kupi płytkę albo zaprenumeruje Ironizator. Ok?

Rozwiązałem więc problem za pomocą jednego zdania:

Lewy zlew jest twój, prawy zlew jest mój„.

I co?

Cały problem znikł! Istna magia! Po raz pierwszy od miesięcy zlew jest ciągle pusty albo prawie pusty. Naturalne dążenie zlewu do bycia zawsze pełnym zmieniło się w naturalne dążenie do bycia zawsze pustym. Od tego momentu nie zabrakło nam nigdy czystego talerza, garnka ani łyżeczki.

Dlaczego?

Bo to, czego się nie dało zrobić przy podejściu wspólnym, dało się zrobić przy podejściu indywidualnym!

To jest właśnie ten magiczny efekt własności i odpowiedzialności za swoje. Kiedy człowiek wie, że coś jest jego i wyłącznie jego, zupełnie naturalnie i odruchowo dba o to. Jeżeli zaś ma do dyspozycji coś z kimś wspólnego – choćby to tylko były dwie osoby – to zawsze pojawia się myśl: „ten drugi się zajmie”. Nie jest to myśl jasno sformułowana i świadoma – to raczej odruch, odczucie, reakcja. Tkwią one w każdym z nas głęboko, choćbyśmy nie wiem ile mieli dobrej woli i jak bardzo stawiali wspólnotę ponad jednostką.

I teraz, po tym jednym ustaleniu, jeżeli ktoś z nas czegoś nie umyje, od razu widać czyja to wina. Nie ma dyskusji kto czego nie umył i kto teraz powinien. Każdy myje to, co sam ubrudził. I widać, kto zrobił co do niego należy, a kto jest leniwy. Wystarczy spojrzeć. Widać od razu. Bez słów. Bez kłótni. Bez tracenia czasu.

I teraz już wiem, dlaczego w komunach hipisowskich, mieszkaniach studenckich, na squatach et hoc genus omne jest przeważnie syf i bałagan. Bo tam nikt nie mówi: „kibel jest twój”. Nie, tam nie lubią własności indywidualnej. Kibel musi być wspólny. A kiedy jest wspólny, to trzeba się nieustannie motywować, żeby go czyścić. Potrzebny jest w grupie lider, ktory nieustannie musi motywować.

Co ilustruje, przy okazji, dlaczego tam, gdzie wszystko jest wspólne, wyrasta wcześniej czy później silny, despotyczny lider. I dlaczego ludzie się od niego tak uzależniają. Bo bez niego kibel będzie zawsze upierdolony jak stół Durczoka.

A gdyby kibel był czyjś, cały problem by zniknął. Motywacja z zewnątrz byłaby niepotrzebna, bo pojawiłaby się motywacja wewnętrzna, wynikająca z natury człowieka. Z natury, która mówi nam do ucha: „bo nie ważne czyje co je, to je ważne co je moje.

Wyższość „mojego” nad „naszym” jest pod tym względem niezaprzeczalna.

O czym przypomina mi codziennie zlew w moim domu.

Podziel się z głupim światem