Ktoś mi zasugerował niedawno, że chrześcijaństwo, o którym ja mówię i chrześcijaństwo, o którym mówi np. Paweł Chojecki, to ta sama sprawa.
Mam wątpliwości. Poważne.
Bo z Biblii jasno wynika, że chrześcijaństwo to nie zbiór zasad i dogmatów. To daleko więcej niż „prawdy wiary” i listy przykazań.
Chrześcijaństwo, gdyby chcieć to powiedzieć najprościej jak się da, to naśladowanie Jezusa.
To nie przynależność do grupy, to nie przestrzeganie tego i owego, nie rytuały, nie uczęszczanie. To nie wiedza, chociaż trochę wiedzy jest niezbędne. To nawet nie moralność, chociaż moralne życie jest naturalnym efektem bycia chrześcijaninem.
W praktyce to naśladowanie zaczyna się i kończy na wypływającej z wewnątrz, naturalnej, niewyczerpanej sympatii, życzliwości i otwartości dla ludzi. To też najbardziej rozpoznawalny (wg Biblii) atrybut naśladowców Jezusa. „Po tym was poznają że jesteście moimi uczniami” – tak powiedział on sam.
Miłość do ludzi to nie to samo co miłość do Polaków.
Miłość do ludzi to nie to samo co miłość do ideologii, do grupy, do organizacji, do faktu przynależenia do tych, którzy znają jedynie słuszną prawdę.
I mimo, że wydaje się, że jedno drugiemu nie musi przeszkadzać, ja mam poważne wątpliwości, czy miłość do Polaków jest podzbiorem miłości do ludzi, czy też przeciwieństwem miłości do ludzi.
Bo kochanie Polaków jest tylko innym określeniem na miłość do ideologii, która każe dzielić ludzi na Polaków i nie-Polaków.
I wtedy to już nie do ludzi czujesz tą życzliwość, otwartość, sympatię i przywiązanie, ale przede wszystkim do ideologii, bez której pojecie Polaków w ogóle by nie istniało.
To nacjonalizm czyni ludzi Polakami i nie-Polakami, nie Jezus. Chrześcijaństwo czyni ten podział nieistotnym.
Jezus powiedział słynne zdanie, że nie można dwóm panom służyć. Zadajmy więc sobie pytanie: czy podział na Polaków i nie-Polaków jest istotny czy nie jest?
Odpowiedź pokaże, czy bliżej ci do koncepcji Jezusa (kocham ludzi) czy do koncepcji nacjonalizmu (kocham Polskę).
Ale jeżeli utrzymujesz, że jedno drugiemu nie przeszkadza, wtedy skończy się to tak, jak to powiedział Jezus: jednego się będziesz trzymać, a drugim pogardzisz.
Jak Paweł Chojecki z akcją „jestem chrześcijaninem”, w której pozuje z bronią na postrach obcym, czym zaprezentował dumną wierność ideom nacjonalizmu, ale zrobił jednocześnie kpinę z chrześcijaństwa. Bo identyfikowanie „jestem chrześcijaninem” z gotowością do zabijania, to kpina z koncepcji „nadstaw drugi policzek” i „zło dobrem zwyciężaj”. To kpina ze wszystkich męczenników i z samego Jezusa na koniec.
Czy to życzliwość i sympatia do ludzi pchają do szukania zdrajców, wzywania do obrony przed wrogami? Strach przed utratą czego dokładnie skutkuje takim aż zaangażowaniem?
Co by to nie było, u Jezusa czegoś takiego nie znajdziesz. Ani też najmniejszej motywacji do robienia dobrze swoim kosztem robienia źle obcym. Ba, nawet naturalnej, uzasadnionej i sprawiedliwej obrony przed tymi obcymi nie ma u Jezusa.
Jest za to mnóstwo zrozumienia, współczucia, empatii i poświęcenia. Jest edukacja. Jest dawanie dobrego przykładu.
Czego natomiast nie ma, to obcych.
I mimo, że posłany był do jednego narodu, to nie odmawiał okazywania miłości i do Rzymian (wrogów narodu), i do Samarytanów (ludzi gorszego sortu) i do wszelkich obcych.
Dla Jezusa obcych nie było.
Dla chrześcijan obcych też nie ma. Są ewentualnie nieznajomi. Do których serce się cieszy, żeby ich uczynić znajomymi.
Bo nawet jeżeli są w życiu sprawy, na których nam może bardzo zależeć, to naśladowcom Jezusa ogólna sympatia i życzliwość do ludzi przesłania wszystko inne. Ta przejęta od mistrza odruchowa przychylność do ludzi ma ostateczne prawo „veta”.
To veto miłości stawia granice i tworzy opór wewnętrzny przed robieniem ludziom krzywdy czy mówieniem o nich źle. Nawet jeżeli to uzasadnione, słuszne, sprawiedliwe.
Jeżeli ktoś czuje przy tym satysfakcję, radość, poczucie spełnienia, euforię, a przy tym twierdzi, że jest chrześcijaninen, to ja tego zupełnie nie rozumiem. Nie wiem skąd to wziął. U tego Jezusa, które ja znam, tego nie ma.
Dlatego nie sądzę, że to chrześcijaństwo, o którym ja opowiadam (a którym wg Chojeckiego zwodzę polską młodzież na manowce) jest tym, co on proponuje.
Dla mnie to wygląda jak zupełnie przeciwne kierunki.