Ostatnią mądrą koncepcją w sprawie tej całej farsy kowidowej, była koncepcja pod tytułem: „spłaszczanie krzywej”.
Pomysł był rozsądny. Tak stwierdziłem w marcu i tak samo twierdzę dalej. Problem w tym, że jedynym miejscem, gdzie chociaż trochę trzymano się tej koncepcji była Szwecja. We wszystkich innych krajach teoretyczne „spłaszczanie krzywej” zamieniło się w „obniżanie krzywej ile się da”.
Niezależnie od tego ile kto by wrzeszczał o egoiźmie i odpowiedzialności, jedyne na co faktycznie mamy wpływ w sprawie pandemii to regulowanie tempa zarażeń.
Wszystko inne jest bez sensu. Bo twierdzę twardo, że ostatecznie WSZYSCY muszą się zarazić. O ile nie chcemy wszystkich zabić zanim się zarażą. Bo to drugie rozwiązanie, i też prawdopodobne, jeżeli ludzie dalej będą się upierać, że niemożliwe jest możliwe.
Czy ktoś się z tym twierdzeniem nie zgadza? Czy ktoś w obecnej sytuacji naprawdę twierdzi, że to możliwe NIGDY się nie zarazić COVID-19? Jeżeli tak, to niechże nam wyjaśni w jaki sposób milion ludzi żyjących w realnym świecie, może w praktyce uniknąć całkowicie kontaktów z ludźmi i wszystkiego co z ludźmi miało kontakt. Gdyby nawet mógł, to taki człowiek po kilku latach umrze z powodu pierwszego z brzegu wirusa czy bakterii, bo jego układ odpornościowy będzie zupełnie bezbronny. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech przypomni sobie pierwsze kontakty Europejczyków z Amerykanami. Olbrzymia śmiertelność wśród Indian to właśnie efekt „życia w maseczkach”.
Przypomnę znowu podstawy szkolne: stałe kontakty z ludźmi działają dla nas jak szczepionka. Żeby twój układ odpornościowy skutecznie działał, musi po prostu być zaprawiony w bojach. Dawaj mu więc maleńkie dawki wrogów do pokonania, żeby mógł ćwiczyć. Tak właśnie działają szczepionki i sprytna to rzecz. Ale naturalne, zwyczajne życie – koniecznie bez sterylności – działa tak samo jak szczepionka. Różnica jest tylko taka, że szczepionki są pod kontrolą, a życie nie.
Z jakiegoś powodu na wiosnę trzeźwość na moment zwyciężyła, teza „i tak to wszyscy musimy przejść” została zaakceptowana, i ustalono koncepcję „spłaszczanie krzywej”. Cel był taki: nie żeby jak najmniej ludzi się zaraziło, ale zarażanie się rozłożyć w czasie.
Ludzkość jest jednak niebywale głupia, a dziennikarze najgłupsi ze wszystkich. Koncepcja więc „niech linia będzie prosta” zmieniła się szybko w „niech linia będzie jak najniższa”. I zamiast w lecie ostrzegać, że o wiele ZA MAŁO ludzi się zakaża, wszyscy się raczej cieszyli, że nie jest tak źle.
A, oczywiście, było.
Bo to tak jak ze studentem i sesją. Mądry student się cieszy w ciągu semestru, że codziennie coś tam zapamiętuje. Głupi student się cieszy, że w ciągu semestru tylko pije. A potem przychodzi sesja. Mądry student ma niewiele do zapamiętania, bo zrobił swoje wcześniej. Dla głupiego studenta sesja to piekło.
I teraz mamy sesję.
Taki jest skutek absurdalnych restrykcji i terroryzowania społeczeństwa. Ludzie zamiast pozarażać się wtedy, kiedy był na to najlepszy moment, unikali problemu z bezmyślnością głupiego studenta. I jeszcze się cieszyli, że tak mało zakażeń. Zupełnie jakby liczyli na to, że wirus któregoś dnia po prostu zniknie.
Tymczasem jest październik, ludzie po miesiącach życia w sterylności są słabsi, a wirus dalej istnieje. Wirus jest ten sam, po prostu ludzie są słabsi. Kto się zaraził wcześniej – jak ja – ten ma święty spokój. Kto się wtedy cieszył, zarazi się teraz. Albo później, kiedy do problemów organizacyjnych dojdą ekonomiczne.
A wystarczyło trzymać się koncepcji „spłaszczania krzywej”. Tyle, że – pora się przyznać – nikt tak naprawdę w nią nie wierzył, prawda? No powiedzcie prawdę, to była tylko ściema, coś co dobrze brzmiało, żeby przekonać tych rozsądnych żeby zaakceptowali to czego chcieli panikarze?
Patrzę dziś na stan ludzkości, widzę wykresy zakażeń z całego roku i powstrzymuję się bardzo, że nie powiedzieć wszystkim: you are all idiots. It’s official.
I powiem więcej: z gospodarką będzie dokładnie to samo. Bo tu jest to samo bezmyślne odkładanie problemu na później, z milczącą nadzieją, że jakoś to będzie, że problem długu się sam rozwiąże. Ale po lecie też przyjdzie jesień, a po jesieni zima, i nikt w Europie nie jest na nią przygotowany. Wszystkie oszczędności dawno przepieprzone, właśnie ostatnie firmy wydają ostatnie resztki żeby jeszcze parę minut pożyć bezstresowo. Ale tutaj efekt będzie daleko bardziej bolesny.
Może chociaż parę osób wyciągnie wniosek, który zastosują do własnego życia, własnej firmy, własnej żony czy męża, własnej edukacji.
Powiem co należało zrobić. Należało trzymać się koncepcji: „spłaszczania krzywej”. Jak? Tak: obliczywszy najbardziej optymalny poziom dziennych zakażeń, utrzymywać ten poziom na stałym poziomie. Co oznacza, że czasem go należy zmniejszać, a czasem go należy ZWIĘKSZAĆ. Jak? Starczyło znieść restrykcje! Tyle, że atmosferze histerii i paniki, to ostatnie okazało się niemożliwe.
Kluczowym więc zawsze w takich sytuacjach jest unikać atmosfery histerii i paniki. Ale gdzie tam: i rząd, i lekarze i media żyją przecież z histerii i paniki, a im więcej tym bardziej się cieszą, że są potrzebni. A przyklejeni do gazet panikarze co ze strachu tracą rozum, od miesięcy opieprzają takich jak ja, którzy nie wierzą w talizmany maseczek i dystansów społecznych.
Fajnie się wrzeszczało na ludzi, że nie chcą maseczek i innych dziwactw? Fajnie było się chwalić, że w Polsce rekordowo zakażeń? To teraz pora płacić rachunek.
Sesja przyszła. A im większym kto był fanem restrykcji, tym mniej dziś przygotowany na stawienie czoła temu, co nieuniknione.
Mówiłem i powtarzam: i tak każdy się zarazi. I to nie raz. Są rzeczy, których w życiu się nie uniknie.
Powiem też co należy teraz zrobić. I mówi to każdy rozsądny człowiek od miesięcy. Mówi to czterdzieści tysięcy najwybitniejszych naukowców i lekarzy, którzy podpisali Deklarację z Great Barrington.
A właściwie to nie powiem. Sami sobie znajdźcie i przeczytajcie.
Nie jestem zadowolony z tego, że mam rację. Ale może chociaż część z tych, którzy się oburzali na moje „zdejmij tą maskę jak nie masz dobrego powodu w niej siedzieć” zrozumieją, że miałem te same intencje co oni: żeby uniknąć kłopotów.
Różnica tylko jest taka, że ja patrzę na lata do przodu, a oni najwyżej miesiąc. Że ja patrzę na wiele aspektów życia, a oni na jeden.
Tym się, uważam, różni mądrość od inteligencji. Nie przeczę wcale, że fani restrykcji i wywracania rzeczywistości do góry nogami są inteligentni. Ja tylko się obawiam, że nie są mądrzy.
Wniosek dla wszystkich: nie bądźmy agresywni w swoich ocenach sytuacji. Nie oskarżajmy tak łatwo drugiego o to, że cieszy się z czyjejś śmierci. Lekarz może oszczędzić komuś rok życia. To widzi, bo pracuje w szpitalu. Ale może nie widzieć, że odłożonym w czasie kosztem jego strategii, jest tysiąc innych, którzy zapłacą własnym życiem i zdrowiem. Niech taki lekarz dobrze się zastanowi, zanim kogoś kto mu się sprzeciwia, nazwie mordercą.
A dobra wiadomość w tym wszystkim jest taka, że wg zebranych od lutego danych, umieralność na COVID-19 wynosi z grubsza jakieś 500 osób na milion ludzi. Czyli, że więcej niż 20 tysięcy ludzi w Polsce i tak nie umrze. Umarło by daleko mniej, gdyby wcześniej zachować więcej rozsądku, a mniej wpadać w stany histeryczne. Ale z powodu strasznych zaniedbań organizacyjnych państwowej służby zdrowia w Polsce, za którą odpowiadają praktycznie wszystkie większe partie polityczne, obawiam się, że więcej ludzi umrze przez niekompetencję rządu niż od samego wirusa.
W skrócie: uważam, że rząd jest gorszy niż zaraza. I domagać się „pomocy” od rządu w walce z zarazą wydawało mi się od samego początku najgłupsze ze wszystkiego.
Więc mówię: stay strong!
Bo ja już wiem, że w tym świecie „stay safe” jest niemożliwe.