Święta to zawsze był absurd.
Teoretycznie urodziny Jezusa, w praktyce próba tworzenia „rodzinnej atmosfery” za pomocą wydawania pieniędzy na rozpasaną konsumpcję.
Kiedy miałem 10 lat Wigilia miała jeszcze swój urok. Głównie dzięki babci, która kościół traktowała poważnie i wymuszała na wszystkich dookoła, żeby się spotykali, jedli opłatki i przynajmniej udawali. Bo nikt nie wie dlaczego, ale tak trzeba. Jak Wigilia będzie spędzona niepoprawnie, jak nie będzie opłatka, obrzydliwego karpia i dysfuncyjnej rodziny zebranej do kupy, to stanie się coś strasznego.
To magiczne widzenie świata przez babcię sprawiało przynajmniej, że dla dzieci ten klimat miał swój urok. Poza tym dookoła była betonowa szarość PRL-u, więc wszystko co się chociaż trochę świeciło, było ciekawe.
Ale zanim jeszcze miałem 18 lat zorientowałem się, że wszystko od początku do końca w Bożym Narodzeniu jest kłamstwem. Jezus się nie urodził 25 grudnia. Bóg nigdy nie kazał niczego takiego świętować. Samo święto ma korzenie w zwyczajach pogańskich. A w Boga nikt nie wierzy. Nawet babcia. Babcia wierzyła w kościół, w tradycję, w papieża i w przestrzeganie rytuałów. Ale nie w Boga. Że istnieje to pewnie wierzyła, ale w taki sam sposób w jaki istnieje Alfa Centauri – jakaś gwiazda, gdzieś daleko, pewnie w innej galaktyce. Ale tu i teraz, jak człowiek jest chory to idzie do lekarza, a nie do Boga.
Babcia nie chodziła więc do Boga, tylko do lekarzy i zażywała nie jego światła, tylko lekarstw. I myślę, że pobiła jakiś rekord w ilości zjadanych dziennie lekarstw. Gdybyś to widział, byś nie uwierzył. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia. Te lekarstwa ją w końcu zabiły, dosłownie zeżarły jej mózg. Lepiej by wyszła na zażywaniu tego światła. Szkoda, lubiłem babcię.
Jak babcia się skończyła to skończyły się i święta. Ledwo trzymająca się rodzina rozleciała się na coraz mniejsze kawałki, bo przymus i obowiązek nigdy nie stworzą więzi. Skończyły się opłatki, bo każdy ich w głębi serca nienawidził a nie było już kogoś, kto mógłby się odwołać do poczucia winy, zakorzenionego przez długoletnią tresurę. Zostało już tylko jedno: samotność i konsumpcja. W miarę jak ludzie odrywali dobrodziejstwa wolnorynkowej gospodarki, święta zmieniły się w okazję do kupowania. Jezus, i tak już całkowicie zbędny, coraz bardziej przeszkadzał. Zaczęto dyskretnie usuwać z nazw święta „Christ”, „Bóg” i inne. Z czasm nawet ateiści zaczęli pisać, że to ich święto, wprowadzając do tego idiotyzmu kolejny element komiczny. Co, nie śmieszy się ateista, który śpiewa „Bóg się rodzi”? Mnie śmieszy.
Tymczasem rosłem, żyłem i spotykałem coraz więcej ludzi. A że ja ciekawski jestem a w spotkaniach dążę do szczerości i bliskości, dowiadywałem się jak święta wyglądają u innych. Zanim jeszcze powstał internet odkryłem, że większość ludzi w Polsce ma dysfunkcjonalne rodziny. Większość świętuje dysfunkcjonalne święta. A zakłamania jest tyle, jest tak powszechne, że nic tylko się powiesić i mieć to z głowy.
Dlaczego mnie to zdziwiło? Bo wcześniej zakładałem, że tylko ja mam tak niedoskonałą rodzinę i jestem raczej wyjątkiem. Może i jestem, ale mniejszym niż myślałem. Okazuje się, że PRL rozpaćkał życie większości ludzi, a jego główną zbrodnią było nie mordowanie opozycji, tylko wprowadzenie kłamstwa jako normy w życiu.
Bo to kłamstwo właśnie jest fundamentem wszystkiego co najgorsze w świętach.
I tak to trwało przez lata. Ludzie mający serdecznie Jezusa chodzili na pasterki i zapraszali księdza po kolędzie. Rodziny żyjące wśród przemocy fizycznej i psychicznej mówiły sobie „wesołych świąt”. A spasiony ksiądz zajeżdżał wypasioną furą do kościoła, żeby powiedzieć kazanie o skromności żłobka.
A ja machnąłem na to ręką. Napisałem piosenkę „słowo na święta” (znajdź, jak nie znasz), ale żeby przedstawić cały kalejdoskop absurdów w każdej sferze zakłamania, musiałbym napisać jeszcze z dziesięć innych piosenek.
Nie wiesz o co chodzi w Bożym Narodzeniu? Nie przejmuj się. Nikt nie wie.
Bo kiedy myślałem, że już bardziej absurdalnie być nie może, pojawił się COVID niczym jakaś nowa zabawka szatana. Najwidoczniej postanowił sobie na początku 2020 w sferach niebieskich nastąpił taki dialog:
– Cześć Bóg.
– Cześć szatan. Czego chcesz?
– Nudzi mi się. Chciałbym na następne święta zrobić coś tak śmiesznego, żebym się zesikał ze śmiechu.
– To dobrze się składa, bo właśnie skończyła mi się cierpliwość do ludzi.
– Może mógłbym pomóc?
– Owszem. Masz tu COVID.
I szatan zatarł macki, wziął COVID i powiedział swoim współpracownikom, że mają tylko jedno zadanie: siać panikę.
Efekt to widzimy dookoła.
I tak przyszły święta i szatan spełnił swoje marzenie: sika ze śmiechu.
Gdybym mieszkał gdzieś daleko to sam bym teraz sikał patrząc, jak ludzkość w panice niszczy wszystko, co jej jeszcze dobrego zostało. A im kto głupszy, tym głośniej krzyczy, że robiąc to co każą bez zastanowienia, staje się głosem rozsądku i odpowiedzialności.
To nie było trudne. Bo ludzkość skretyniała. Straciła moralność, odrzuciła koncepcję „bycia stworzonym” i uznała, że stworzy się sama, na swoich własnych zasadach. Takich lepszych, rajskich. Ludzkość uwierzyła w swoją własną wielkość i skończyła jako jeden wielki zbiorowy kretyn. Impreza trwa, przepijamy co nam tylko w ręce wpadnie a w „ekspertach” wszyscy chcą teraz widzieć nieomylnych geniuszy, którzy wszystko wiedzą i mogą wszystko, bo za nimi stoi wszechpotężna Nauka, która ma boską moc przepowiadania przyszłości. A im większym kto idiotą, tym mocniej wierzy w bóstwo eksperta. A że w nieunikniony efekt demokracji jest taki, że największych idiotów wybiera się do najwyższych władz, wystarczyło raz zasiać panikę. Dalej to już można się tylko śmiać.
I święta, których znaczenia nikt już nie rozumie, bo jeden nonsens goni drugi, zostały zakazane. Powód? W czasie świąt się więcej żyje, a żyje grozi śmiercią. Należy więc tymczasowo przestać żyć, żeby nie umrzeć. Taka jest współczesna logika.
I teraz jedni cierpia, bo lubili światełka i choinki, a inni się cieszą, że w tym roku nie będą musieli udawać. O Jezusie, co to się miał narodzić, i jedni i drudzy już dawno zapomnieli. Walczyć o święta nikt nie zamierza. Rewolucji nie będzie.
I tak ludzkość przypadkiem obnażyła swoje własne zakłamanie. Bo co roku wszyscy nakręcali się nawzajem, że święta są strasznie ważne, mimo że nie mają żadnego sensu. Teraz święta są złe a świętowanie jest nieodpowiedzialne. Dawniej w ramach uprawiania chrześcijaństwa miałeś świętować pogańskie obrzędy, potem w ramach świętowania skromności żłobka miałeś się obżerać i nachlać, a teraz w ramach miłości do rodziny masz się z nią nie spotykać a w ramach miłości do ludzi masz im nie pokazywać twarzy i stać dwa metry od bliźniego swego.
Wybaczcie mi łacinę, ale tylko tak to można powiedzieć: czy można zrobić z tych świąt coś jeszcze bardziej popierdolonego?
Dowiemy się za rok.
A ty, człowieku co nie chcesz żyć w kłamstwie o tak monumentalnych rozmiarach, co ty masz teraz biedaku zrobić? Dokąd się wyprowadzić z tego zasranego świata? Ludzkość zgłupiała do reszty i postanowiła się na raty powiesić, a ty chcesz żyć. Ale jak? I gdzie? I z kim?
Szczerze mówiąc, sam szukam odpowiedzi na to pytanie. Czytam książki. Siedzę w internecie. Myślę o czasach, które już minęły. Tęsknię do następnego życia. Bo za oknem świętuje się śmierć i strach. Chwali się bezmyślne, odruchowe posłuszeństwo. Prześladuje się wszystko co żywe, zmienne i radosne.
Życie jest w książkach. Życie jest w internecie, gdzie nie ma granic (poza portalami ogromnych firm, które stały się de facto filiami rządów). Zostaje czytać stare książki i oglądać stare filmy (bo nowe bardziej dbają o to, żeby był właściwy odsetek i ludzi we właściwym kolorze i płci niż o to, żeby była historia warta opowiedzenia).
Nie patrz na to gówno. Nie machaj milicji – póki noszą mundur, to nie są twoi przyjaciele. Nie daj się zmienić w robota. O nie wieszaj się jeszcze. Niech cię kto inny wiesza. Pij.
A jeżeli szukasz gdzieś Boga, Jezusa, czegoś lub kogoś większego niż my, to mądrze robisz. Ale w Bożym Narodzeniu tego nie znajdziesz. A już na pewno nie w tym.
I nie mów nikomu: „wesołych świąt”. Życz im wesołego życia, ale nie wesołych świąt! W tych świętach jest za dużo nie tylko kłamstwa o absurdu, ale też celebracji śmierci i przemocy, żeby je promować jako coś wesołego. Nie dokładaj się do tego kłamstwa. Za oknem wyje mi brytyjska policja, w Polsce patrole milicjantów polują na tych, co wierzą w bliskość między ludźmi, a ty mi życzysz wesołych świąt? Ślepy jesteś? To chyba tych za rok, ewentualnie.
Żołnierze w okopach w czasie Wojny Światowej mieli weselsze święta niż my – ludzie bez twarzy, w maskach, na kwarantannach, zastraszani mandatami, bombardowani rozporządzeniami, pozbawieni firm i pracy, odizolowani, pooddzielani od siebie, oskarżani o najgorsze rzeczy przez władzę i jej bezmyślnych fanatyków.
Prawda jest taka, że te święta są zasrane. Ale przecież nie będziesz życzyć „zasranych świąt”! I tak każdy wie, że są zasrane. Chyba nikt nie jest aż tak głupi.
Więc nie życz nic nikomu. A już napewno nie mi. Ode mnie nie usłyszysz żadnej miłej odpowiedzi. Bo dla mnie „wesołych świąt” w tym roku brzmi jak złorzeczenie. Jak deklaracja, że opowiadasz się po stronie kłamstwa i śmierci, i próbujesz mnie teraz ironicznie wyśmiać, że stoję po stronie prawdy i życia.
Spędź sobie fajnie ten dzień i już. Zapomnij o świętach. Zjedz se barszcza jak lubisz, ugryź se pieroga, na pamiątkę dawnych czasów. Może też miałeś babcię i choinkę? Wspominajmy sobie. Ale jeżeli dziś masz fajne życie i jesteś fajnym człowiekiem i masz fajnych przyjaciół, to po co ci święta?
Nie świętuję Bożego Narodzenia, nie świętuję Wigilii. Świętuję fajny czwartek i piątek, bo mam wesołą żonę, ciepły dom i szybki internet. I całą górę filmów i książek o czasach, w których życie było trudne, ale życie było.
Pozwól mi się więc cieszyć w tej enklawy życia i szczęścia, i nie każ mi więc myśleć o trupach chodzących za oknami. Będę wdzięczny.