Na stronie gra.narodowa.com pojawiła się (jak sama nazwa wskazuje) gra.
Czy ona jest narodowa to nie wiem, ale na pewno trafiła w potrzeby narodu. Bo od czwartku zagrano w nią pół miliona razy.
Ludzie są niewiarygodnie spragnieni rozrywki.
Nawiasem mówiąc, niektórzy jak widzę zakładają, że to ja tą grę zrobiłem. Otóż dementuję: nic takiego nie mówiłem. Z drugiej strony nie mówiłem też, że jej nie zrobiłem. Ja w ogóle nic nie mówiłem, jakby kto pytał.
W tej całej grze to właściwie najmniej chodzi o granie. To po prostu inna forma satyry. Satyry, która pasie się na obsesjach, dziwactwach i na strasznym zaburzeniu proporcji w pewnym obszarze życia politycznego kraju.
O tym jak łatwo ludzie zatracają proporcje i wyważenie świadczą negatywne komentarze, których co prawda mało, ale jak już są, to głównie te:
- Co sobie pomyślą rodziny ofiar?
- A może zrobisz grę o wysyłaniu Żydów do gazu?
Pierwszy argument wydaje się trafny. Ale w rzeczywistości jest dość głupi, bo przecież mówimy o grze. I to grze, w której nikt się nad ofiarami nie pastwi ani z tragedii nie śmieje. Satyra odnosi się do wiecznej gadaniny o Smoleńsku, od którego większość społeczeństwa już wymiotuje i to nie przez brak patriotyzmu ani szacunku, tylko zwyczajnie od nadmiaru.
Gra się śmieje naprawdę z wielu rzeczy: z idiotycznych koncepcji spiskowych, z braku realizmu, z nadętego patriotyzmu, ze stanu technicznego polskich floty powietrznej, z beztroskiego braku wyobraźni, ba, nawet z błędów ortograficznych prezydenta!
Ale na pewno nie z ofiar.
Poza tym konsekwentne patrzenie na gry pod kątem „kogo to może urazić” oznaczałoby cenzurę większości gier na rynku.
Bo:
- Counter strike – co powie rodzina ofiar ataków terrorystycznych
- Battlefield – co powie rodzina zabitego na wojnie w Iraku
- Civilization – co powiedzą potomkowie cywilizacji Azteków zniszczonej przez białych
- Pacman – co powie rodzina człowieka, który umarł zakrztusiwszy się cytryną
- Wesołe przygody małego żółtego ludzika – co powie brat chorego na żółtaczkę
I tak dalej.
Głupie przykłady? Może, ale już nie tak trudno sobie wyobrazić co czuje syn poległego pod D-day widząc jak ktoś się dobrze bawi i żartuje sobie grając w Company of Heroes.
Mieszkałem przez rok w Oświęcimiu. Tak, każdy zna nazwę, ale mało kto pamięta, że mieszka tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Jakiś czas temu był w Oświęcimiu duży problem – młodzi ludzie chcieli mieć w mieście dyskotekę. I nawet się jakaś pojawiła, ale zaraz podniosły się oburzone głosy: jak to, dyskoteka w Oświęcimiu???
A tak, właśnie! Dyskoteka, i plac zabaw, i pijalnia piwa i nawet burdel jak ktoś sobie życzy! A czemu nie? To nie jest dyskoteka „przeciwko umarłym” – to jest dyskoteka dla żywych!
Trzeba się wyleczyć z tej narodowej obsesji śmiercią. To nie jest żaden szacunek – to jest obsesja. To jest choroba. Żywi mają żyć, a nie służyć umarłym!
Nie zgadzam się też na to, żeby kilkaset osób, których ten czy inny wypadek dotyczył miało prawo terroryzować 40 milionów i to przez całe lata, a może i dziesięciolecia.
I tu się pojawia drugi zarzut: że gra o samolocie, wódce i brzozach nie jest śmieszna dlatego, że gra o Żydach, gazie i piecach też by nie była śmieszna.
Ależ gra to właśnie uświadamia, że w Polsce gada się nieporównywalnie więcej o 100 osobach zabitych w wypadku lotniczym niż o milionach zagazowanych, torturowanych i zabitych podczas wojen! Że zatracono kompletnie proporcje, jakby to była tak doniosła, ważna tragedia, że wszystkie inne przy niej bledną. Co za megalomania, co za egocentryzm!
W Polsce na drogach ginie więcej ludzi przez tydzień! Czy to mniej tragiczne? Jest 4000 samobójstw rocznie, kilkaset bezdomnych zamarznie tej zimy, ludzie umierają w szpitalach, w domach, na ulicach, ale w Polsce istnieje tylko jedna tragedia: Smoleńsk.
Ludzie wokół nas chorują, wpadają pod pociąg, umierają na raka, tracą bliskich. Tymczasem ci, którzy się uwzięli na tą jedną katastrofę zachowują się tak, jakby wszystkie inne tragedie wszystkich innych ludzi były diabła warte.
A tragedie to naturalna część naszego życia na ziemii. Gdybyśmy pamiętali o nich wszystkich – a nie tylko jednym Smoleńsku – to szacunek do śmierci i bólu nie pozwalałby nam się nigdy więcej uśmiechnąć. Bo nie ma na całej planecie takiego miejsca, które nie znałoby tragedii. I nie ma takiej tragedii, która zasługuje aby ją zlekceważyć.
Dlatego musimy albo całkowicie podporządkować życie umarłym, albo pozwolić sobie na trochę łagodności i zapominać. Musimy, albo nasze życie nie będzie wcale życiem, tym jasnym, wesołym, pełnym energii, nieprzewidywalności, różnych możliwości. Będzie pływaniem w oparach śmierci, zmuszaniem siebie i innych do wiecznego pamiętania o niezliczonych tragediach ludzkości – a uwierzcie mi: było ich tyle, że zawsze jest z czego wybierać.
Jeżeli ktoś mimo wszystko uważa, że obowiązkiem żywych jest służyć umarłym niech sobie odpowie najpierw na to pytanie: czego ci umarli chcieliby dla nas, żywych? Żebyśmy kontemplowali ich śmierć, czy raczej żyli swoim życiem? Nie wiesz? A czego byś ty chciał dla tych co zostaną po tobie? Żeby codziennie o tobie mówili? Jak chcesz żeby cię wspominali: z uśmiechem czy ciągle płacząc? Czy chciałbyś, żeby twoje dzieci traciły resztę życia na pilnowanie twojego grobu? Albo na zemstę?
Więc żyj tak, żeby nie zmarnować reszty tego, czego inni już nie mają.
Gra o wysyłaniu Żydów do gazu natomiast jakoś mnie nie śmieszy. Bo niby czego to ma być satyra? Owszem, gdyby gadano o tym co drugi dzień w mediach przez całe lata, gdyby rozdmuchiwano najbardziej niepewne wątki sprawy, a nie zauważano najbardziej widocznych, gdyby snuto coraz mniej realistyczne i zwyczajnie głupie teorie, gdyby podniecano się każdą kolejną plotką traktując ją jak pracę naukową to wtedy tak, byłoby miejsce na satyrę. Bo gdzie się lęgnie przesada, tam rośnie satyra.
Ale w tym przypadku nic takiego nie widzę.
Tyle na temat gry.