Podsłuchałem niedawno rozmowę grupki studentów:
– Macie praktyki? – zapytała jedna dziewczyna.
– Tak – odpowiedziała druga.
– Obowiązkowe?
– Nie, na szczęście – studenka wyraźnie się ucieszyła, że po studiach będzie bezużyteczna dla pracodawcy.
– Chodźmy już, co? – powiedział chłopak. – Muszę jeszcze CV napisać.
– A właśnie, co wy tam wpisujecie? Bo jedni mówią, żeby ściemniać, drudzy, żeby nie ściemniać.
– Ściemniać – zgodzili się wszyscy.
– Inglisz fluent – dodał chłopak. Wymówił to dokładnie tak, jak napisałem. – Zaraz, a może „fluentli”?
– No bo wiesz, jak wszyscy ściemniają, to ty też musisz – czwarta studentka zademonstrowała umiejętności logicznego myślenia nabyte na UMCS.
– Paweł to normalnie tak ściemnia… Napisał, że ma własną firmę. Wymyślił sobie jakąś nazwę i wpisał.
Tutaj po raz pierwszy nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Wiadomo, że studenci to nieporadne głuptaki, ale jak trzeba być upośledzonym na trzeźwości umysłu, żeby wpisywać tak naiwne rzeczy w CV? Nie ma w Polsce takiego pracodawcy, który by się nie zorientował po trzech pytaniach, że kandydat nic zupełnie nie wie o prowadzeniu firmy.
Najwyraźniej studenci uważają przedsiębiorców za dobre wróżki, które wyczarowują pieniądze magicznym sposobem i podczas procecedury rekrutacyjnej wybierają komu je rozdać, kierując się przede wszystkim pozytywnym wrażeniem z CV. Ewentualnie uważają ich za niewiarygodnych idiotów, którzy nie poradzą sobie z odkryciem kłamstw i półprawd w CV, z którymi by sobie poradził każdy bystry 16-latek.
Ach, ileż bym dał za dziką przyjemność przeprowadzenia rozmowy kwalifikacyjnej z właścicielem wyimaginowanej firmy! Przeprowadziłbym tą rozmowę we „fluent inglisz” i bym nagrał. No nic, tylko ponagrywać wszystko i zrobić z tego serial komediowy.
A ja myślałem, że przeraźliwe bezrobocie wśród absolwentów państwowych szkół wyższych wymusiło już na studentach jakie takie poczucie realizmu. Ale widocznie trzeba poczekać aż stopa bezrobocia dojdzie do 80%, żeby coś we łbie zaświtało, że w życiu nie wystarczy w życiu zaliczyć na dobrą ocenę dowolnym sposobem, żeby być dla kogoś przydatnym.
Oto stary, wygodny porządek życia, życia za darmo, życia na kredyt, życia bez inicjatywy i własnego wysiłku, sypie się na naszych oczach. A na uniwersytetach wciąż bez zmian – studia w Polsce to wciąż kilkuletnie wakacje na koszt rodziców, gdzie jedyne czego się wieczne dzieci uczą to zapamiętywanie, powtarzanie po innych i dostosowywania się do otoczenia bez jakiejkolwiek myśli o długofalowych konsekwencjach.
Zbiegiem okoliczności dokładnie te cechy powinien mieć idealny konsument: zapamiętać reklamę, kupować to co inni i dostosowywać własne zwyczaje i upodobania do działań marketingowych.
Jeżeli reklamodawcy nie sponsorują jeszcze państwowych studiów to zdecydowanie powinni.