No dobra, teraz poważnie.
Bo chcę raz na zawsze skończyć ten temat.
Od cholery ludzi mnie pyta dlaczego jestem takim korwino-sceptykiem, skoro moje poglądy są takie wolnościowe i rynkowe. A owszem, są! W paru punktach to nawet bardziej niż jego!
I właśnie dlatego rozwiodłem się z krulem.
Kiedy byłem trochę mniejszy, zastanawiałem się dużo nad tym dlaczego system gospodarczy w Polsce jest taki idiotyczny. Dlaczego połowę tego, co człowiek zarabia, zabiera mu państwo i wydaje w koszmarnie niefektywny sposób. Dlaczego zmusza się pracownika, żeby szedł na urlop, a pracodawcę, żeby go tam wysłał, skoro ani jeden ani drugi tego nie chce. Dlaczego człowiek nie może na swojej własnej ziemi ze swoich własnych desek zbudować sobie bez góry pozwoleń domek na kompletnym zadupiu, gdzie nikomu nie wadzi.
Dlaczego o tym co jest dla mnie dobre ma decydować urzędnik w imieniu państwa, a nie ja sam? Przecież praktyka codziennie nam pokazuje, że ty sam zarządzasz swoim o wiele lepiej niż paru niekompetentnych ciuli w Warszawie!
No tak czy nie?
I jak tak sobie myślałem, to w końcu odkryłem Korwina. Jego felietony, jego wypowiedzi, jego silne przekonania i jego charyzmę. Facet mówił głośno to samo, co ja myślałem.
Kiedy ktoś mówi głośno to co ty myślisz – uważaj. To grozi fanatyzmem! Bezkrytycznym uwielbieniem dla osoby, w której nie dostrzega się już człowieka, ale uosobienie twoich własnych marzeń, nadziei i frustracji.
Udało mi się jakoś uniknąć tego etapu zachłyśnięcia. Może dlatego, że miałem lepszego idola, a może dlatego, że dużo żyłem. Dużo i intensywnie. Praca, ciekawość, uczenie się, dużo ludzi, dużo doświadczeń. Zajęty człowiek nie ma czasu na spijanie każdego słowa ze słodkich ust guru, ani na mordercze oranie lewaków w internecie.
Wiele lat później moje praktyczne podejście kazało mi policzyć ile z tego korwinowego gadania cokolwiek zmieniło coś w rzeczywistości, w której żyję.
Wynik – nic. Chyba, że o czymś nie wiem. To mnie poprawcie.
Ale ja nie widzę wokół siebie niczego, co by Janusz Korwin-Mikke zmienił na lepsze. Paradoksalnie, więcej dla wolnego rynku zrobił Miller z SLD. Obniżył podatek na wódkę przynajmniej.
Hell, to już nawet ja więcej zrobiłem! Doprowadziłem (nie sam, oczywiście) do blokady cenzury internetu (Rejestr Stron Zakazanych – pamiętacie?). Albo do tego, że policjanci zaakceptowali, że można ich filmować, a ludzie przestali się trochę bać. Nagłośniłem parę rzeczy, trochę presji na rządzących i gdzieś coś lekko skręci.
Niektórzy oburzeniu powiedzą teraz, że JKM „wychował całe pokolenie wolnorynkowców”.
No dobrze, ale co to znaczy „wychował”? Spędzanie młodości na słuchaniu o tym, że za Hitlera były niższe podatki to nie jest jeszcze wychowanie.
Czego takiego on nas nauczył? Że wolny rynek jest lepszy niż interwencjonizm? To byśmy wiedzieli i bez niego. I bez mieszania w to Hitlera nawet.
Więc może pokazał nam jak zdobywać władzę i zmieniać tym samym rzeczywistość? No chyba we śnie.
To może jak skutecznie prowadzić organizację? Eee, nie za bardzo. Burdel panujący w jego partiach jest legendarny.
To może był przykładem tego jak zjednywać sobie ludzi i przekonywać do sprawy? Jak wykorzystywać na swoją korzyść media? Jak budować fajny PR?
Litości. Mówimy o Korwinie.
No więc czegóż takiego on nas nauczył własnym przykładem?
Wiecie co? Właściwie to niczego specjalnego.
Jako jeden z wielu promotorów wolności w Polsce, jako twórca pierwszego wolnościowego radia internetowego oraz autor piosenki o kalece społecznym, stwierdzam, że nie nauczyłem się od Korwina absolutnie niczego, co by mi pomogło w tym co robię. Niczego co by pomogło zmienić Polskę w trochę bardziej wolny kraj.
No k*** nic.
Wkurza mnie to, przyznaję. Bo kiedyś żyłem z wrażeniem, że to ostoja wolności w Polsce. A jak sobie zrobiłem po latach bilans, to mi wyszło, że to kompletnie bezużyteczny facet.
Podobno Vademecum Ojca jest fajne. Ale nie mam dzieci, to nie wiem.
Za to entuzjastycznie przyznaję, że świetnie się go słuchało!
I jeszcze lepiej czytało! To jeden z najlepszych felietonistów w Polsce!
A najfajniej było oglądać co jakiś czas, że „Korwin zaorał lewaka”, posłuchać o rurkowcach czy innych wesołych paranojach.
Jest to ta sama kategoria co komiks Dilbert. Fajna rozrywka, więc warto poczytać.
Teraz Janusz Korwin-Mikke wraz z rzeszą zwolenników wygłodniałych wolności (którą niebezpiecznie często mylą z prawem do bezkarnego robienia rozpierduchy) świętują zwycięstwo.
Bo oto zagorzały przeciwnik demokracji nienawidzący Unii Europejskiej dostał się w demokratycznych wyborach do europarlamentu!
Co już samo w sobie pokazuje, że Janusz Korwin-Mikke nie ma bladego pojęcia co robi i po co. Żadnego planu, jedna wielka improwizacja. Chwycimy za szabelkę, powywijamy, jednych zamknięmy, drugich powiesimy i świat się sam naprawi.
Prawda jest taka, że mnóstwo ludzi w Polsce widzi potrzebę deregulacji, ograniczenia ingerencji państwa, uproszczenia prawa, ochrony własności prywatnej itd. Wielu z tych ludzi szuka swojego reprezentanta w Korwinie.
Ale ja pytam: czego wy się właściwie spodziewacie? Jak wygląda ten najbardziej optymistyczny scenariusz?
Jak sobie wyobrażacie, że człowiek, z którym nikt nie chce rozmawiać może sprawować władzę? Człowiek, który nie prowadzi dyskusji tylko wygłasza monologi? Co człowiek, który wszystko chce robić sam i jest dokładnym przeciwieństwem tego co rozumiemy przez „gracz zespołowy” (team player) miałby zrobić z władzą nawet gdyby ją miał? Zostanie ministrem od wszystkiego?
Jest jedno zjawisko, którego nigdy nie mogłem zrozumieć, może mi ktoś ten fenomen wytłumaczy. Otóż program partii Korwina (wszystko jedno której) był zawsze najbardziej korzystny dla małych i średnich przedsiębiorstw. Małe i średnie firmy to 3/4 polskiej gospodarki. Właściciele trochę tej kasy mają, więc jak to możliwe, że odkąd słyszę partia Korwina nie potrafi zebrać porządnych pieniędzy na porządną kampanię?
Znaczy: jak przychodzi co do czego to nie potrafią przekonać nawet najbardziej zainteresowanych? Czy o co tu chodzi?
Czy mam uwierzyć, że fani Radia Maryja na emeryturze to milionerzy, a przedsiębiorcy ledwo na bułkę mają? Bo przecież Rydzyk zbiera znacznie więcej niż Korwin.
Zadajcie sobie pytanie – o czym to może świadczyć? I to nie jest jedyny przykład dziwnego rozmijania się wielkich poglądów z małą praktyką.
I drugie – dokąd w praktycznej, życiowej polityce może dojść facet, który tak sobie radzi z dużo mniejszymi sprawami?
Zadałem sam sobie kiedyś pytanie: ile jest warte to całe gadanie o wolnym rynku, o tym, żeby państwo się wreszcie odpieprzyło, skoro widoki na realne zadziałanie w tym kierunku są żadne? Gdyby to był tylko publicysta – wtedy w porządku. Jego zadaniem jest wpływanie na opinie ludzi. Ale publicysta to nie polityk. W polityce chodzi o realną władzę. KNP to partia, a nie szkoła, for goodness sake!
Tak, zgadzam się, że fajnie się go słucha, fajnie się go czyta i fajnie się go dopinguje.
Ale w deszczu to ja wolę kawałek szopy z krzywych desek niż plany budowy pałacu.
Zwłaszcza, kiedy właściciel tych planów znacznie więcej zburzył niż zbudował.
I z tych to brutalnie praktycznych powodów, pomimo sentymentu, sympatii i wdzięczności za wiele przyjemności i śmiechu, jestem w Korwina niewierzącym.