Zoofobia

2011-09-05Blog1550

Poszedłem sobie w sobotę do ZOO.

Dawno nie byłem, więc pomyślałem: what the heck, pójdę. Zobaczymy czy słoń w Warszawie wygląda tak samo jak słoń w Krakowie.

Owszem, wyglądał tak samo. Tylko wydawał się trochę niższy. Ale to dlatego, że ja byłem trochę wyższy niż wtedy, kiedy ostatnim razem byłem w ZOO.

Nawet jak byłem mały to ZOO mnie nie fascynowało jakoś szczególnie, ale dzisiaj mnie już całkiem przygnębia. Przygnębia i irytuje.

Irytują mnie roje rozwydrzonych dzieci, wychowanych na reklamach i telewizji, przyzwyczajanych od kołyski, że jak tylko coś im się chce, to automatycznie mają prawo to mieć.

Irytują mnie równie silnie tatusiowie, którzy rekompensują sobie fakt, że im odpadły jaja, usuwaniem ich swoim synom. A robią to poprzez zabranianie absolutnie wszystkiego, co tylko synowi wpadnie do głowy. I tak naturalną ciekawość i łobuziactwo chłopaka zamieniają na zachowanie poważnym i stonowane, aby broń Boże nikt nie zwrócił uwagi na chłopaka. Grunt to się nie wyróżniać. Kiedy więc jakiś zerojajeczny ojciec krzyczał na syna, żeby nie stawiał nogi na murku, za którym była barierka, za którą była fosa, za którą były pawiany, kusiło mnie, żeby zrobić dokładnie to, czego ojciec zabrania i popatrzeć z bezczelnym uśmiechem na syna. Dlaczego na syna? Bo ojcu raczej nic już nie pomoże. A syn może ciągle stawiać opór upupianiu. I zachować w sobie to co najlepsze.

Irytują mnie komentarze wszystkich rodziców dookoła, którzy muszą głośno mówić najbardziej oczywiste rzeczy. Sprawia to, że czuję się jakbym był w instytucji dla niedorozwiniętych. I tak, kiedy mamusia podchodzi z synem do siedliska krokodyla, mówi: „o, patrz, krokodyl. Widzisz? Nie rusza się.” Noż kurde chłopak ma 10 lat, chyba to widzi, że się nie rusza, nie? A przy żyrafie mówią: „patrz, ale ma długą szyję”. A kiedy kondor rozłoży skrzydła – „o, kondor rozłożył skrzydła”.

I znowu mnie kusiło. Żeby powiedzieć: „Noż rozłożył, k***a mać, wszyscy widzimy, że rozłożył. Pani sześcioletnie dziecko też to widzi, a nawet jakby nie widziało, to usłyszało to już 5 razy od wszystkich innych!”

Nie wiem zresztą czemu mnie irytują takie rzeczy. Może tłum mnie przygnębia swoją wewnętrzną szarością i nijakością.

A co do przygnębiania, przygnębia mnie w ZOO to, że zwierzęta wsadzone do klatek zachowują się dokładnie tak, jak ludzie wsadzeni do klatek. Goryl M’Tongo, na przykład, którym opiekuje się jakiś-tam sponsor, jak głosi tabliczka, siedział wpatrzony w ziemię z miną internowanego opozycjonisty, który nie ma szans na wyjście na wolność. Czułem, że mi bliżej do niego, niż do tych ludzi pukających w szybkę, mówiących: „halo! gorylku! A kuku!„. Byłem jakiś zażenowany tym, że jestem współodpowiedzialny za tą ludzkość dookoła. Goryl był zobojętniały kompletnie. Może był na jakichś prochach? Ten kto się nim opiekuje ewidentnie dał dupy. Majestatyczne, silne zwierzę zmieniono w przygłupa, który ma wszystko co tylko chce, tylko nie za bardzo ma po co żyć. Nic, tylko dać mu jeszcze do klatki telewizor, i będzie wyglądał jak przeciętny obywatel Polski w 2011 roku.

Sponsorowanie zwierząt przez korporacje też mnie przygnębia. Przykładowo, żyrafą „opiekuje się” warszawskie metro (że metrowa żyrafa – metro warszawskie. Kumasz?) I na czym polega ta opieka, pytam? Że co, lokomotywa przychodzi ją pogłaskać? Dział księgowości przynosi jej świeże liście? Wpis do rejestru firm wraz z numerem REGON umilają jej czas śpiewem? Jak może korporacja – twór abstrakcyjny – opiekować się zwierzęciem – istotą żywą? Jakoś mnie nie cieszy to, że tabliczki mówiące o tym, która wielka firma pochyliła się nad losem którego zwierza, są większe i bardziej rzucają się w oczy niż tabliczki informujące o tym skąd zwierz pochodzi i jak się nazywa.

Nie, żebym polemizował z faktem, że 2+2=4. Za coś kupić żarcie gepardowi trzeba. Ale nie mogę nie zauważyć tego, jak przygnębiająco wygląda całokształt tego więzienia skomercjalizowanego w jakiś prymitywny, bezczelny sposób, który sprawił, że za dużo widać chęci zarabiania, a za mało pasji do świata zwierząt. ZOO w takiej formie coraz bardziej zaczyna przypominać Targi Poznańskie, gdzie dla urozmaicenia ktoś powpuszczał parę zwierząt, bo przyszło mu do głowy, że panda jest tańsza i ładniejsza niż hostessa.

Cóż, skoro ludziom się to podoba…

A może po prostu nie mają za bardzo wyboru?

Przecież raz w życiu iść z dzieckiem do zoo trzeba. A jak trzeba, to trzeba. Prawda?

Podziel się z głupim światem