Po poniedziałkowym programie „Nie ma żartów” w Superstacji (jak ktoś nie widział mojego występu, to jest tutaj) sporo osób skomentowało to tak, że dobrze mówię, fajnie wyszło, i tak dalej, tylko dlaczego mówię, że nie chcę na nikogo głosować?
– A na kogo? – pytam.
– A na KNP – mówią.
– Na to KNP, które dawniej było WIPUPR-em, wcześniej WiP, a wcześniej UPR, a de facto to jest dalej po prostu partia Janusza Korwin-Mikkego?
– Dokładnie.
– A dlaczego miałbym na to głosować?
– A bo program partii jest zbieżny z twoimi poglądami.
– Program to nie wszystko – odpowiadam, i na tym można by było skończyć rozmowę, bo każdy kto ma chociaż trochę trzeźwego spojrzenia wie, że przy wyborach program partii nie jest akurat szczególnie ważny.
Wielu ludzi uważa, że to świadczy o lenistwie, ignorancji i braku dyscypliny umysłowej wyborców. No tak. Ale to tak samo jakby powiedzieć, że świadczy to o ludziach, że są ludźmi. Wszyscy jesteśmy z natury raczej leniwi, jak nie musimy to się nie uczymy, a jak mamy wybór między głębokiem rozmyślaniem nad paradoksami tego świata, a wypiciem piwa, to pijemy piwo i włączamy telewizję. Albo grę w Counter-Strike’a.
Wybory polegają więc nie na tym, żeby takich ludzi przekonać nie do intelektualnej, matematycznej i logicznej wyższości swojego programu wyborczego, ale na tym, żeby nam zaufali.
Partia pod przewodnictwem kogoś kto nie rozumie lub nie akceptuje tych założeń, nie tylko nie ma żadnych szans na zwycięstwo, ale jest skazana na zmarnowanie wysiłków każdego, kto chce na wygraną pracować.
Bo to tak, jakbym będąc informatykiem, bardzo dobrym informatykiem, żądał od każdego potencjalnego klienta, żeby najpierw nauczył się podstaw informatyki, a potem dopiero wybierał usługodawcę. Bo wiem, że wtedy by wybrał mnie. No przecież jestem lepszy od innych.
Tymczasem od wybiera kogoś, kto się lepiej zareklamuje. No co za idiota – zamiast przez parę lat się uczyć informatyki, on woli spędzić minutę!
Udało mi się nie umrzeć z głodu jako programista freelancer tylko dlatego, że zamiast zdobywać w klientach uznanie mojej racji, starałem się zdobywać ich zaufanie. Zaufali mi nie dlatego, że się na informatyce znają. Ale dlatego, że się nie znają. Wieć komuś zaufać muszą.
To samo działa przy wyborach. Ludzi nie interesuje to, czy Donald Tusk ma blade pojęcie o makroekonomii ani czy Jarosław Kaczyński umie dobrze napisać projekt ustawy. Ludzi interesuje to, czy mogą im zaufać. Zaufać, że się znają, że wiedzą co robią, że będą się kierować ich dobrem, i tak dalej.
I do tego niepotrzebny im żaden program partii. Więcej im powie twarz, głos, sposób mówienia i wszystko co może wytworzyć w głowach przekonanie:
To jest mój człowiek. Jemu mogę zaufać. On sobie poradzi. On będzie wiedział co zrobić.
I dlatego nie głosuję na nikogo. Bo mimo, że jest partia, której program mi się wystarczająco podoba, o tyle nie ma partii, do której mam wystarczające zaufanie.
W komentarzach pod wywiadem, na stronie www.kontestacja.com, ktoś napisał:
„Martin, co ty za dywersje uprawiasz? Teraz, kiedy Korwin ma szansę, to siejesz zamęt„.
Więc mówię: Korwin co wybory startuje i za każdym razem mówi, że ma szansę, więc co w tym nowego? A ja to samo mówię od lat, tylko nigdy wcześniej w Superstacji nie byłem. Nie jestem żoną pana Janusza, żebym zawsze za nim murem stał. I o ile jestem całkowicie przekonany, że wolność gospodarcza, osobista i daleko posunięta ochrona własności prywatnej jest dla ludzi mieszkających w tym kraju najlepszym rozwiązaniem, o tyle nie jestem przekonany, że najlepszym rozwiązaniem dla nich jest Janusz Korwin-Mikke.
Ktoś inny zapytał:
„Skoro Martin tak uważa, to dlaczego sam nie kandyduje?”
O, i to jest bardzo dobre pytanie. Sam nie wiem dlaczego. Głównie dlatego, że jestem zajęty czym innym. Poza tym dlatego, że do tego potrzeba zorganizować większy zespół, a jakoś nikt się do tego nie zgłaszał. I trochę więcej pieniędzy, a jakoś nikt nie zaczął zbierać.
Ale tak czy inaczej, zamierzam kandydować. Choćby tylko dla jaj. Żeby wrzucić kij w mrowisko. Żeby mieć okazję powiedzieć ludziom parę mądrych, otrzeźwiających rzeczy. Żeby przygotować być może grunt dla kogoś lepszego ode mnie w przyszłości. Żeby ludzie zobaczyli, że poglądy wolnościowe dostać można nie tylko w polewie korwinowej, ale i w polewie martinowej.
A poza tym podoba mi się określenie „senator Martin Lechowicz„. Razem z tytułem barona Sealandii, byłoby to bardzo sympatyczne połączenie.