Napisał dziś do mnie człowiek, i napisał tak:
Czuję że marnuję każdą kolejną okazję, którą stawia mi życie.
Nie musiałem dalej długo czytać, żeby zidentyfikować źródło problemu. Bo to jest problem powszechny, częsty i większość ludzi z nim żyje. To problem, który ma źródło w szkole. Ten problem się nazywa: imperatyw oceniania.
Tak naprawdę to nie wiem czy tak się nazywa. Ja go tak nazywam. Więc nie szukajcie w mądrych książkach, bo tam się pewnie nazywa inaczej. Mniejsza o nazwę, już wyjaśniam o co chodzi.
W szkołach wbili nam do głowy, że każde zadanie, każde postępowanie, każde słowo, wszystko co robimy podlega ocenie. Punkty, procenty, numerki, dobre-złe, wszystko jedno jak, ale zawsze trzeba oceniać. Wszystko.
Najpierw oceniają nas z zewnątrz, ale szybko sami uczymy się grać w tą grę. Sami przejmujemy to zadanie i odtąd żyjemy z cenzorem w głowie. Każdy nasz zamiar, plan, pomysł zanim się w ogóle urodzi, musi przejść przez Główny Urząd Kontroli Błędów i Cenzury.
Nic dziwnego, że po takiej tresurze człowiek się czuje sam ze sobą jak w więzieniu.
Bo to siedzi we łbie tak mocno, że człowiek nie potrafi już wypić herbaty bez oceniania czy dobrze filiżankę trzyma. Nawet rzeczy, które są ewidentnie kwestią gustu, próbujemy na siłę oceniać. Jeżeli nie możemy nigdzie znaleźć obiektywnego kryterium, to bierzemy sobie jako wyznacznik „co ludzie powiedzą”. A ludzie przeważnie w ogóle nic nie mówią, bo naprawdę gówno to kogo obchodzi czy ubierzesz sobie różowe skarpetki czy czarne. No ale załóżmy, że ubierzesz różowe. I co? I każdy się zdziwi na pięć sekund, ktoś zapyta czy jesteś gejem, ktoś inny się zaśmieje, ale za pięć minut nikt już o temacie nie będzie pamiętał. No, prawie nikt. Ty będziesz pamiętał. Twój cenzor w głowie nie zapomni ci tego nigdy. I wystawi ci ocenę: pała z doboru kolorów!
Mamy zaprogramowany odruch strachu przed złą oceną i przed błędami.
Wszystko co poniżej piątki i 100% musi być powodem złego samopoczucia, mniej lub bardziej. Dlatego, że wszystko poniżej, informuje, że gdzieś zrobiłeś błąd. A błąd to zło! Piątka, sto procent oznacza brak błędów, a brak błędów to stan wyjściowy, poziom zero. Wszystko inne: to poniżej zera.
Dlatego przy tym sposobie myślenia możesz się tylko czuć albo neutralnie albo źle. Na inne samopoczucie ten system widzenia świata w ogóle nie pozwala.
I to dlatego dzisiaj boisz się podejmować wyzwań. Dlatego podważasz własne osiągnięcia, mimo tego, że inni je chwalą. Chcesz zostać grafikiem? Fajnie by było, myślisz sobie. Ale czy dostanę z tego piątkę? Czy będę to robił bezbłędnie? Pewnie nie.
I wtedy cały entuzjazm ci zaraz przechodzi, radość opada, pasja umiera i zostaje tylko opór i zniechęcenie. Dokładnie takie, jakie było w szkole, kiedy kazali się uczyć czegoś, z czego nigdy nie będzie samych piątek. A ty musisz mieć tą zasraną piątkę! Dlaczego? Nie wiesz. A zła ocena to jest naprawdę straszna rzecz. Dlaczego? Nie wiesz.
No i co z tym teraz zrobić?
Można zrobić to co większość: nauczyć się z tym żyć. Ludzie najczęściej akceptują imperatyw oceniania jako sposób na życie, bo im to bardzo życie upraszcza. Wszystkie dylematy życiowe sprowadzają się wtedy do prostej oceny, więc wiadomo czym się w życiu kierować. Coś jest dobre? Rób to. Coś jest złe? Nie rób. Błędy? Złe. Bez błędów? Prawidłowo. Ludzie więc uznają, że dla tego świętego spokoju, jaki daje takie upraszczanie świata, warto się męczyć.
Ja uważam, że jest daleko lepsze rozwiązanie: pozbyć się tego odruchu oceniania, wyrwać to gówno w całości i spuścić w kiblu. Koniec strachu przed błędami. To nie jest nigdy proste, bo tresowany przez długie lata odruch psychiczny siedzi naprawdę głęboko. Nie da się go samym rozumem wykorzenić. Trzeba będzie trochę poćwiczyć i zacząć robić rzeczy wbrew sobie. Ale da się, oczywiście, że się da.
Dobrym początkiem tego procesu jest uświadomić sobie, parę faktów o realnym życiu.
W życiu nic nie jest takie proste jak w szkole. Zadanie w szkole ma tylko jedno prawidłowe rozwiązanie, ale zadanie w życiu ma wiele rozwiązań i nie da się powiedzieć, które będzie lepsze. W zadaniu w szkole łatwo wskazać co jest błędem i co było nieprawidłowe. Ale w życiu w ogóle nie ma pojęć „prawidłowe” i „nieprawidłowe” a błędem jest wszystko i nic.
A jeżeli chciałbyś coś robić dla innych ludzi, to ten cenzor w głowie paraliżuje do reszty. No bo przykładowo narysujesz głupi obrazek i puścisz go w świat. Traktujesz ten czyn jak egzamin – znowu odruch, co został po szkole. I czekasz na wyniki, czyli ocenę ludzi: lajki, suby, komentarze, popularność.
Przychodzi ocena o co się okazuje? Że dla jednego twój obrazek jest śmieszny i chce tego więcej. A drugi mówi, że to brzydkie i głupie. I kto ma rację? W szkole był tylko jeden nauczyciel i decydował. Tam to działało, tutaj coś nie gra.
Nikt tu ma racji oczywiście, bo to jest kwestia gustu. Albo też obaj mają rację, bo każdy z nich mówi przecież prawdę. Ale ty, autor obrazka, wytresowany przez szkołę, odruchowo szukasz ciągle tej jednej, obiektywnej oceny, którą wystawi ci wszechwiedzący Pan Nauczyciel. Więc sumujesz sobie te wszystkie komentarze i wyciągasz średnią, bo bez oceny swojego dzieła po prostu nie możesz wytrzymać.
I tutaj się dzieje to co najgorsze: ponieważ w głowie masz wyryte jak w kamieniu, że ocena 100% oznacza brak błędów, wystarczy tylko jeden negatywny komentarz, żebyś potraktował to co zrobiłeś, jako porażkę. Bo wszystko poniżej 100% świadczy o błędzie, a błąd to katastrofa.
I twój mózg gdzieś tam w środku wie, że tak to będzie wyglądało, że będziesz się czuł ciągle jak jakiś przegryw. I dlatego cię zniechęca przed podejmowaniem wyzwań. Zanim w ogóle zaczniesz, poddajesz się. I wiadomo dlaczego: nie chcesz przeżywać szkoły jeszcze raz.
Mówią nam, że powinniśmy być wdzięczni państwu, że nam dało darmowe szkoły.
A ja mówię tak: prędzej będę wdzięczny Hitlerowi za obóz koncentracyjny, niż państwu za system szkolny. Bo podsumowując wszystkie plusy i minusy, nic tak nie niszczy psychiki ludzi jak państwowy system szkolnictwa, oparty na strachu przed błędami i ocenach.
Drugi w kolejności jest kościół. Tam jest ten sam problem, tylko pojęcia są inne. Zamiast „błąd” jest „grzech”, zamiast nauczyciela ksiądz, ale generalnie o to samo chodzi: żebyś zawsze się oceniał, żebyś zawsze żył w strachu.
Niezłe gówno, co?
Ale nic się nie martw. Da się z tego wyjść. Jeżeli potrzebujesz trochę pomocy, wskazówek, dobrego kopa, znajdź przyjaciela. Od tego są przyjaciele. Jak nie masz, to napisz do mnie.
A na koniec tylko mały disclaimer, żeby nie było że tu potępiam: wcale nie mówię, że szkoła albo kościół muszą być z założenia zawsze destrukcyjne i nas unieszczęśliwiać. Nie muszą. Ale w tym dzisiejszym wydaniu, tu i teraz, zdecydowanie są. Jeżeli się komuś udało uniknąć tych negatywnych skutków jednego i drugiego, ten szczęśliwy.
Tekst Zło zaczyna się w szkole napisał Martin na To Be Happy.