Główny problem z byciem nieszczęśliwym jest taki sam jak problem z byciem biednym: im dłużej tam jesteś, tym trudniej wyjść.
Tak już jesteśmy zbudowani. Wydawałoby się, że jak komuś gdzieś źle, to będzie albo uciekał albo coś zmieniał. Guzik prawda. Zwyczajny, zdrowy człowiek kieruje się odruchowo tym, co wymaga najmniej wysiłku i co wydaje się bezpieczne. Więc nie ucieka i nie zmienia. Bo uciekanie to duże ryzyko a zmiana to dużo pracy.
Dużo łatwiej dorobić sobie jakaś teorię.
- jestem nieszczęśliwy, bo geny
- jestem biedny, bo moi rodzice byli biedni
- nie szanują mnie, bo urodziłem się nie tam gdzie trzeba
- żona mnie zostawiła, bo to zła kobieta była
To wszystko są zazwyczaj straszliwe bzdury. Zawierają śladową porcję prawdy, minimalną, ale wystarczająco dużą, żeby zbudować wokół nich przekonującą historyjkę. Potem zostaje już tylko opowiadać sobie tą historię tak długo, aż psychika ją zaakceptuje jako własną, a zmęczony rozum się wyłączy.
I tak to działa. Z czasem ludzie biedni stają się coraz biedniejsi, nieszczęśliwi coraz nieszczęśliwsi, a beznadziejne związki są coraz bardziej beznadziejne.
I przypomnijmy dlaczego: bo ludzie są przekonani, że tak jest łatwiej, bezpieczniej i wygodniej.
Nonsens. Kompletny, oczywisty nonsens.
Ale co z tego, skoro człowiek co uwił sobie gniazdko w biedzie i depresji, początków tej spirali już dawno nie widzi. A gdyby nawet to dostrzegł to niewielu mu to da. Bo o ile na początku tej drogi w dół przerwanie samonakręcającego się mechanizmu wymaga niewielkiego wysiłku, to po latach, żeby zmienić kierunek, trzeba się już zdobyć na nadludzką siłę.
Ale nawet nie brak sił jest tu największym problemem do pokonania. Pierwszą i najważniejszą barierą jest to, że po latach nieszczęśliwego życia każdy zdąży sobie znaleźć pełen zestaw wytłumaczeń, usprawiedliwień i absurdalnych nadziei na przyszłość. A człowieka w takim stanie łatwo wodzić za nos. Starczy przynieść czasem kwiaty, powiedzieć, że lockdown to tylko na miesiąc, kontrole na lotniskach tylko na rok. Tylko na jakiś czas. Tylko aż coś się zmieni. I zaraz włącza się ta absurdalna nadzieja, która nawet nie zadaje pytania czy ten jakiś czas w ogóle nadejdzie i co to konkretnie jest to coś.
Zaprawdę powiadam wam: gdyby świat nie był pełen ludzi nieszczęśliwych, tyrania rządów i bezprecedensowe restrykcje z okazji covida, nie byłyby nigdy możliwe. Szczęśliwi ludzie zbuntowaliby się najpóźniej po miesiącu. Tymczasem społeczeństwa już półtora roku tolerują zupełną destrukcję życia społecznego, a końca nie widać.
Zupełnie jak żona maltretowana latami przez męża-sadystę. Da radę. Bo znalazła sobie uzasadnienie, usprawiedliwienie i nadzieję.
Gdybym dotąd nie zorientował się, że współczesny świat jest zdominowany przez ludzi kompletnie nieszczęśliwych, teraz miałbym dowód ostateczny. Szczęśliwi nie tolerują tyranów.
Jak wyjść z tego bagna? Jedni mówią, że tylko samemu. Inni mówią, że tylko dzięki pomocy z zewnątrz.
Ja mówię tak: wyjść można tylko samemu, ale zwykle bez pomocy z zewnątrz, człowiek wychodzić nie zechce. Więc generalnie wszyscy mają rację.
Kontakt nieszczęśliwego ze szczęśliwym, biednego z bogatym, rozmowa, zbliżenia, konfrontacja – to może być wystarczająca pobudka. I często jest. Dlatego wołam: jesteś szczęśliwy? Bywaj wśród nieszczęśliwych!
Nie jest to łatwe, bo szczęśliwi ludzie nie mają powodu podtruwać sobie duszy i psuć dobrego nastroju kontaktem słuchaniem biadoleń, usprawiedliwień i narzekań. Bogaty, hojny człowiek, nie znajduje żadnej przyjemności w rozmawianiu z wiecznie biednymi, egocentrycznymi sknerami o mentalności typowej dla złodzieja. Więc zrozumiałe, że nie szuka takiego kontaktu.
Ale nie bez powodu mawiał Jezus: „nie potrzebują zdrowi lekarza” i ruszał w tłum wszelkich odpadków społecznych. Wiedział, że światło jest najbardziej potrzebne tam, gdzie ciemno. Szczęśliwy jest potrzebny tam, gdzie nieszczęście a edukacja, tam gdzie są głupi.
I nie chodzi w ogóle o to, żeby teraz rzucać się na potrzebujących z wielką misją zmieniania świata. Tylko o jedną rzecz chodzi: żeby się im pokazać, żeby być dostępnym.
O to tylko chodzi, żeby bita, stłamszona żona miała okazję porozmawiać z kobietą samodzielną, szczęśliwą. Żeby nieuk i leń w kontakcie z kolegą zauważył, jak dobre skutki przynosi z czasem pracowitość i chęć uczenia się. Żeby wieczny biedak zaobserwował, że jego kolega nie dlatego żyje dostatku, że mu z nieba spadło, tylko dlatego, że zamiast żyć na kredyt i od razu wszystko wydawać, oszczędza i cierpliwie inwestuje.
Starczy tylko być dostępnym. Takie minimum.
No ale wyraźnie coś nie idzie. Izolujemy się.
Nieszczęśliwi pozamykani w swojej racjonalizacji, usprawiedliwieniach i absurdalnych nadziejach na niestworzone rzeczy. A szczęśliwi znowuż tak zadowoleni z życia, że nie zauważają tych niezadowolonych.
Nie ma co winić ani jednych ani drugich.
To prawda: nieszczęśliwy jest nieszczęśliwy, bo chce być nieszczęśliwy, tak prościej. I to prawda: szczęśliwy jest szczęśliwy, bo postanowił być szczęśliwy, konsekwentnie i cierpliwie. Ale co z tego? Czy to dobry powód, żeby się zamknąć w swoim królestwie?
Wiem, wiem, tak łatwiej. Zresztą nikt tu nikogo o nic nie oskarża. Nikt nie ma obowiązku ani prawa wtrącać się w życie innych.
Ale z samej ciekawości, jeżeli nie z poczucia braterstwa w ramach homo-sapiens, czy nie warto trochę wyjść na zewnątrz?
Tekst Bogaty ojciec, ciemna dupa napisał Martin na To Be Happy.