Byłem kilka dni temu w TOK FM. Jako komentator. Moim rozmówcą był młody, sympatyczny, przystojny i wesoły lewicowiec. Okazał się daleko posunięty w swojej lewicowości. Tak daleko, że stracił już prawie z oczu rzeczywistość.
Mieliśmy gadać o książce, a tymczasem zorientowałem się nagle, że gadamy o kryzysie. I słyszę nagle, że za kryzys roku 2008 odpowiada… kapitalizm, chciwość bankierów i władza pieniądza.
No ja rozumiem, że poglądy poglądami, i opinie różne można mieć. Ale nie mogę zgodzić się na to, żeby ludziom opowiadać ewidentną nieprawdę, ignorować fakty lub zwyczajnie kłamać z niedoinformowania. I co ciekawsze, w radiu, które się przestawia jako „pierwsze radio informacyjne„. To może lepiej zmienić nazwę na „pierwsze radio dezinformujące„, jeżeli kierunek poglądów jest ważniejszy od zgodności z faktami.
Wydawało mi się, że ludzie mniej więcej orientują się jakie były przyczyny ostatniego kryzysu finansowego. To dość prosty w końcu mechanizm i łatwy do zrozumienia. Ba, nawet wiedza ludowa w postaci Wikipedii to wie! A mój rozmówca nie tylko nie wiedział, ale jeszcze upierał się, że powodem było całkiem co innego niż było.
Wyjaśniam więc całościowo w skrócie, prosto i na chłopski rozum, żeby więcej nikt głupot nie powtarzał:
Bezpośrednią przyczyną kryzysu była niewypłacalność i bankructwa banków i innych finansowych instytucji w USA. Chodzi o to, że po prostu miały potworne długi. Nie do spłacenia.
Skąd się wzięły te długi? A stąd, że okazało się nagle, że dłużnicy winni pieniądze tym instytucjom, nie będą w stanie ich spłacić. Prosty przykład: jeżeli ktoś tobie jest winny 10 tysięcy złotych, i nagle okaże się, że nie ma już ani grosza i mieć nie będzie, bo właśnie umarł, no to też będziesz miał kryzys.
Te niespłacalne długi miały swoje jedno, konkretne źródło. Produkowały je głównie pół-państwowe dwie firmy ubezpieczeniowo-pożyczkowe: Fannie Mae i Freddie Mac. Obie te sympatyczne firmy, zachęcane i kontrolowane przez rząd Stanów Zjednoczonych, pożyczały pieniądze komu popadnie, nie przejemując się w ogóle tym, czy ten ktoś będzie w stanie te kredyty spłacić. Krótko mówiąc, kredyt dostawał każdy, kto miał dziurę w dupie i chciał postawić dom. Jak był żebrakiem i chciał postawić pałac to też dostawał.
W tym miejscu każdy rozsądny człowiek powie, że trzeba być kompletnym idiotą, żeby dawać komuś tysiące dolarów, wiedząc, że ten ktoś ich nie spłaci. No czy ty byś komuś takiemu pożyczył własne pieniądze? Oczywiście, że nie. Nonsens.
Ludzie z wyobraźnią odwrotnie proporcjonalną do wiedzy ekonomicznej, twierdzą jednak z uporem maniaka, że te kredyty były efektem oszalałej chciwości kapitalistów. Mamy więc uwierzyć, że kapitaliści rozdawali pieniądze na prawo i lewo, wiedząc, że większości tych pieniędzy więcej na oczy nie zobaczą, po to, żeby… więcej zarobić???
Z całym szacunkiem, ale żeby wpaść na taką koncepcję, trzeba nie mieć mózgu. Co jak co, ale o własne pieniądze każdy bank dba.
Dlaczego więc, u Boga Ojca, Fanny Mae i Freddie Mac rozdawały te samobójcze kredyty? Co to za interes? Gdzie tu zarobek?
Otóż łatwo się domyślić, że gdzieś musi być. Można go znaleźć kierując się przysłowiem: jeżeli coś nie ma sensu, to znaczy, że gdzieś za tym stoi państwo.
Tylko w jeden sytuacji można dać komuś dobrowolnie niepewny kredyt – kiedy istnieje pewny poręczyciel. Ktoś, kto w razie czego spłaci ten kredyt za dłużnika, który płacić nie jest w stanie.
I w tym wypadku oczywiście poręczyciel był rząd Stanów Zjednoczonych, który gwarantował, że w razie czego złymi kredytami się zajmie.
Z taką więc gwarancją, nic dziwnego, że pieniądze rozdawano na prawo i lewo, nie przejmując się w ogóle czy ktoś je kiedykolwiek spłaci. Gdybym ja miał bogatego wujka, który zawsze w razie czego pomoże, to bym sam chodzić i szukał komu by tu jeszcze wcisnąć pieniądze! Nawet bym nie pytał czy w cokolwiek zarabia. Jak nie zarabia, to tym lepiej – wtedy pójdę po pieniądze do wujka, który ma tyle, że na nich śpi. Więc dla mnie każdy przyznany kredyt – nawet najgorszy – to czysty zysk!
Tak więc kredytów sub-prime (tych ryzykownych i niepewnych) przybywało w zastraszającym tempie. A co gorsza, zaczęły się rozłazić po całym systemie gospodarczym. Ponieważ złe kredyty z gwarancją rządu stają się dobrymi kredytami, handlowano sobie nimi ile wlezie, nic się nie przejmując.
Przecież w razie czego jest bogaty wujek, nie?
I trwało w najlepsze, do momentu, aż ktoś wziął i to wszystko porządnie podliczył. Po czy najprawdopodobniej zemdlał.
Bo okazało się, że kredytów sub-prime wszyscy mają już tak dużo (1.3 tryliona dolarów), że gdyby faktycznie podliczyć wszystko realistycznie to – biorąc pod uwagę, że większość tych kredytów jest niespłacalna – należałoby natychmiast ogłosić upadłość.
Więc naturalnie wszyscy wpadli w panikę i poszli do bogatego wujka, krzycząc: „help!„
Wujek, jeszcze bardziej spanikowany, zaczął pokrywać straty, obawiając się lawiny bankructw. Zapłacił za Fanny Mae. Zapłacił za Freddy Mac. Za Lehman Brothers nie zapłacił, bo już nie starczyło. Więc Lehman Brother zbankrutował. A razem z nim inni. I tak poleciało.
Krótko mówiąc: gówno wleciało w wentylator.
I tak wygląda historia kryzysu w skrócie.
Trudne? Gdzie tam! Dziecko by zrozumiało.
Ale sam początek tego wszystkiego, pra-przyczyna kryzysu to rok 1998 i prezydent Bill Clinton. To jemu należy w pierwszym rzędzie za wszystko podziękować. On to w 1998 roku postanowił wpieprzyć się do gospodarki w celu zdobycia sobie głosów biedniejszych wyborców, albo, jak mówi Wikipedia, „rozszerzenia kredytobiorców hipotecznych o osoby mniej zarabiające„. Inaczej mówiąc: chciał ludziom zrobić dobrze! Pomóc biednym! Tych, których nie stać na kredyt! Jak? Wypuszczając tanie „kredyty dla każdego” poprzez Fannie Mae i Freddie Mac, których gwarantem jest skarb państwa.
Cała reszta jest konsekwencją tego jednego, jedynego kroku. Gdyby nie to, nie byłoby żadnego kryzysu.
Paradoksalnie, „pochylenie się nad biednymi” doprowadziło 10 lat później do finansowego załamania, którego największymi ofiarami stali się dokładnie ci, których chciano pomóc.
Takie są skutki ingerencji państwa w gospodarkę.
I to jest dokładnie przyczyna kryzysu: państwo, socjalizm, i „wyrównywanie szans” wbrew zasadom rynkowym.
W tej sytuacji winić za kryzys kapitalizm, wolny rynek czy banki to tak, jakby zrzucać winę na śmierć człowieka ugryzionego przez żmiję na układ krwionośny.
Bo przecież gdyby nie krew – powie żmija – to moja trucizna nigdy by się nie rozprzestrzeniła! Więc kto jest winny, ha?!
Ale ja uważam, że nie warto słuchać tego, co żmija ma do powiedzenia o jadzie.
Żeby więc raz na zawsze było jasne: problem nie jest z tym, że żyły i tętnice źle działają. One działają bardzo dobrze – pod warunkiem, że nie wprowadza się do krwi trucizny!
Naturalny, nieregulowany porządek przepływu pieniądza – czyli wolny rynek – działa optymalnie. Ma on swoje nieprzyjemne strony, i też je widzę. Ale uwierzcie: lepiej się tego zorganizować nie da.
Kiedy wszystkiego tego, co ludzie potrzebują, będzie nieskończona ilość, i będzie to wszystko dostępne bez pracy, wtedy wolny rynek nie będzie więcej potrzebny.
Ale póki ten cudowny dzień nie nastąpi, to dla waszego własnego dobra, proszę:
Przestańcie ingerować w naturalny porządek rzeczy!
Przestańcie słuchać tych, co takie rzeczy proponują!
Poprawianie tego, co działa optymalnie, może się skończyć tylko w jeden sposób: pogorszeniem sytuacji.
Następnym więc razem, kiedy ktoś będzie chciał o tym ze mną rozmawiać w TOK FM, niech się najpierw nauczy tego, jak działa świat ekonomii, i co jest przyczyną, a co skutkiem. Bo nawet moja anielska cierpliwość może się skończyć. A po co się mam zachowywać jak Janusz Korwin-Mikke? No po co?