Kto grał w grę „Secret of Monkey Island” ręka do góry!
Kto nie grał, tego informuję, że to królowa gier przygodowych, a kto się ze mną nie zgadza, ten jest z pewnością pijany i nie wie co mówi.
Ta gra to złote czasy gier przygodowych. Praktycznie wyznaczyła standard gatunku. Dziś przygodówki dalej istnieją, ale standard ewoluował w jakąś dziwną stronę. W końcu wszedł w taką niszę, że normalni ludzie przestali grać w przygodówki, bo się zrobiły jakieś… nudne.
No bo ileż można?
Chodzisz ludzikiem po ekranie, klikasz gdzie się da, zbierasz wszystko co popadnie, używasz wszystkiego ze wszystkim i śledzisz historyjkę, która niestety od czasów „Secret of Monkey Island” staje się dla producentów coraz mniej ważna.
Że o pladze drętwych dialogów nie wspomnę.
Nic dziwnego, że kiedyś w przygodówki grali wszyscy, a dziś grają ci sami, którzy lubią spędzać 200 godzin dziennie układając puzzle z pierdyliarda kawałków.
Jedną z większych firm na rynku produkujących przygodówki jest niemiecka Daedalic Entertainment. Firma poszła na łatwiznę i tworzy gry na silniku Visionaire. Jak piszą jego producenci „you don’t need programming skills„, co wiele wyjaśnia każdemu, kto grał kiedykolwiek w gry tej firmy i miał wrażenie, że przy produkcji nie brał udziału żaden programista. Zapewne tak było.
Przeszedłem właśnie grę „A New Beginning – Final Cut” firmy Daedalic. Nie ma się czym chwalić. Przeszłaby ją również pijana małpa, bo w grze nie można zginąć, przegrać, przegapić ukrytego przedmiotu, ani zrobić coś źle. Odkąd jest internet już nawet utknąć nie można, bo zawsze sobie znajdziesz rozwiązanie. Gra jest super-bezpieczna. Jej skończenie to kwestia czasu a nie umiejętności.
Tak się dzisiaj robi gry przygodowe.
I to pewnie jeden z powodów, dla których się w nie nie gra. No bo po co? Gdyby motocykle robiono w taki sposób, że nie da się na nich zabić, to kto by je kupował?
W grze sterujesz kobietą z przyszłości, Fay, cierpiącą na zaawansowaną lordozę, oraz starym, ale jarym Norwegiem z wąsami imieniem Bent, który stracił rodzinę, bo uprawiał zielsko.
Poważnie mówię. Naprawdę ma lordozę. Zobaczcie sami.
Grafika jest krótko mówiąc piękna. Styl komiksowy i bardzo sympatyczny, wszystko spójne jak trzeba, bardzo klimatyczne. Dobra, ręczna, niemiecka robota. To zdecydowanie najlepszy punkt gry. Zgodnie z panującym obecnie trendem opakowanie musi być przynajmniej sto razy lepsze od zawartości, więc na grafikę firma położyła największy akcent.
Muzyka też nie może się nie podobać. Nie wiem czy to jakieś gotowce czy też specjalnie zatrudniony kompozytor i wynajęta orkiestra, ważne, że działa i kręci. Pasuje doskonale do nastroju, tworzy klimat i jest po prostu bardzo ładna.
I to by było tyle, jeżeli chodzi o plusy.
Reszta jest mniej lub bardziej do dupy.
Najbardziej do dupy są głosy. Są tak sztuczne, że nic tylko się porzygać. Jak Terminator 2 po czesku. Jak prezes Kaczyński podkładający głos do Mangi.
A najgorsza jest główna bohaterka. Wszystko mówi takim samym, ustawionym, poprawnym, profesjonalnym tonem, jakby czytała ulotkę do tabletek Apap. Równie dobrze mógłby to mówić syntezator głosu Ivona, byłoby taniej. Jeżeli nawet usłyszysz w głosie jakieś prawdziwe emocje, to przeważnie nie pasują do tego co się dzieje na ekranie.
Dlaczego do ciężkiej cholery biorą do podkładania głosów tych pieprzonych „profesjonalistów”? Już lepiej wziąć pierwszą lepszą osobę z ulicy, puścić jej grę i kazać mówić te dialogi tak naturalnie jak tylko potrafi. Dałoby się jakoś wczuć w te postacie, byłby chociaż trochę żywe.
Ja nie wiem jak można było aż tak spieprzyć taką prostą sprawę. To nie pierwsza gra tej firmy, w której zatrudniają drętwych lektorów i mówią im: „no, to teraz czytajcie to tak, jak dla niedorozwiniętych!”
W „the Whispered World” główny bohater tak beznadziejnie sztucznie symulował wadę wymowy, że z irytacji wyłączyłem to w cholerę po 15 minutach i przeszedłem całą grę czytając dialogi. Była o wiele lepsza.
„A New Beginning” niestety nie byłaby lepsza, bo same dialogi pozostawiają sporo do życzenia. Są oczywiście bardzo poprawne, jak wszystko w tej grze, tyle, że życia w nich nie ma. Wszystko jest jakieś takie kanciaste, sztuczne, nadęte i zamiast zanurzyć się w świat, wczuć się w sytuację bohaterów, poczuć ich rzeczywistość, czujesz się jakbyś czytał surowy scenariusz na lekcji w szkole.
A sam scenariusz o dziwo nie jest taki zły! Jeżeli oczywiście zignorujemy fakt, że cała gra wygląda jak jedna wielka propaganda Partii Zielonych. W zasadzie to powinni płacić ludziom za to, żeby grać w tą grę. Gra jest tak bezwstydnie pro-ekologiczna, że Kapitan Planeta to przy tym rzetelna debata.
Jeżeli więc zaakceptujesz na chwilę sprzeczne z faktami przekonanie, że działalność człowieka jest w stanie wpływać na zmiany klimatu bardziej niż jeden porządny wybuch wulkanu, lub to, że jak wytniesz pół lasu Amazonii to za 50 lat wyginie 99.9% ludzkości, lub to, że elektrownie atomowe, których większościowym udziałowcem jest szatan, zatrudniają wyłącznie złych ludzi (mają specjalny egzamin, na którym kandydat musi dusić kotka), lub to, że gdyby nie spisek złych ludzi to całą energię światową zapewniałyby nam pierdzące wodorosty, to fabuła jest o dziwo całkiem fajna! Zaczyna się powoli, ale tempo ładnie rośnie, napięcie się podnosi aż do kulminacji. Mamy wiele zwrotów akcji i ciekawe, satysfakcjonujące zakończenie. Naprawdę całkiem dobrze zbudowana historia. I nawet daje trochę do myślenia!
Brakuje za to trochę humoru. Takiego wiecie, prawdziwego. Nie niemieckiego.
Jedna scena zbiorowego pijaństwa, gdzie w końcu głosy są po to, żeby nam się fajniej grało, a nie po to, żeby było co wpisać w ulotce reklamowej („profesjonalne głosy!”), to trochę za mało.
Ale ponieważ dla dobrej historyjki z dobrą muzyką i klimatem wiele mogę wybaczyć, to „A New Beginning” zapamiętam sobie mimo wszystko pozytywnie.
Ostatecznie oceniam „A New Beginning – Final Cut” na 3 piwa*!
Za tyle bym kupił. Za więcej nie.
* Wyjaśniam co znaczą oceny w moich recenzjach: ocena mówi, ile warto dać za tą grę. Przyjmując, że piwo kosztuje dolara, w tym wypadku są to 3 dolary.