Tydzień temu ukazał się wywiad z Natalią Przybysz na temat aborcji.
Natalia opowiedziała jak pojechała na Słowację i za 1000zł oczyściła macicę. Tak jej się po stosunku jakoś zabrudziła. Jakiś pasożyt się zalągł czy co?
Po oczyszczeniu poczuła wielką ulgę, w czym nie widzę nic dziwnego. Hej, każdy lubi mieć czystą macicę.
Też chciałbym poczuć ulgę, ale nie mogę. Bo po tym wywiadzie każdy, kto ma jakąkolwiek opinię na temat aborcji, poczuł się w obowiązku ją upublicznić.
Wyodrębniły się tu cztery grupy.
Pierwsza to chrześcijanie, którzy orzekli, że Natalia to morderczyni, dziwka, szmata i nie rozumieją dlaczego Jezus jej jeszcze nie przypierdolił, bo oni na jego miejscu by to zrobili w dwie sekundy.
Druga to chrześcijanie, którzy oburzając się na hipokryzję pierwszych chrześcijan, orzekli że Natalia jest nieszczęśliwa, pogubiona, ma na pewno straszne życie i oni bardzo by jej chcieli pomóc.
Trzecia to ci, którzy się ucieszyli, że ktoś wreszcie przedstawił usuwanie rosnących tkanek ludzkich przez przyszłą niedoszłą matkę jako zabieg kosmetyczno-oczyszczający, który od defekacji różni się tylko tym, że niepożądana substancja wychodzi z innej dziury. Ulga natomiast jest ta sama.
Czwarta to ci, którzy są zmęczeniu i mają to wszystko w dupie.
Obecnie najbardziej sympatyzuję z czwartą grupą. Ale nie podoba mi się to. Bo to nie jest temat, który należy ignorować.
Zanim więc zmęczę się do reszty i odmówię jakiejkolwiek dalszej rozmowy na temat aborcji, chciałem opieprzyć wszystkie cztery grupy. Bo wszystkie przejawiają głupotę, która często się pojawia kiedy człowiek jest tak mocno zapatrzony we własne poglądy, że nie słucha drugiego.
Pierwsi to banda hipokrytów, którzy chętnie powołują się na Jezusa, ale gdyby przyszło co do czego, to by go pierwsi ukrzyżowali. Nie warto tracić słów na takich ludzi.
Druga grupa ma szczere i dobre intencje. Ale poziom ignorancji i niekonsekwencji w poglądach nie przynosi im chluby.
W szczególności irytujące jest uparte upraszczanie problemu: „aborcja to morderstwo” oraz oskarżanie wszystkich, którzy nie widzą świata z tą rozczulającą dziecinną prostotą, o złe intencje.
Używanie rozumu i wyobraźni to jeszcze nie są złe intencje. Tak samo jak uważne słuchanie innych. Jak wiedza medyczna. Jak przede wszystkim świadomość własnych ograniczeń poznawczych.
Bo prawda jest taka, że z punktu widzenia biblijnego a na podstawie wiedzy naukowej, nie jesteśmy w stanie stwierdzić od kiedy zaczyna się człowiek.
Nie rozumiem dlaczego tylu przeciwników aborcji zachowuje się tak, jakby to wiedziało.
A do tego wszystkiego sprawę komplikuje fakt, że z punktu widzenia chrześcijańskiego śmierć niekoniecznie jest czymś złym.
Nie dziwię się więc, że postronny przestaje cokolwiek rozumieć ze światopoglądu niejednego „obrońcy życia”, widząc jak ten protestuje przeciwko aborcji, skoro według jego własnego światopoglądu to nic innego jak wysyłanie w bezbolesny sposób niewinnych małych dzieci prosto do nieba. Czyste dobro, a oni protestują? I zrozum tu coś, człowieku…
Trzecia grupa – obrońcy aborcji – są chyba najbardziej pokręceni. Bo chociaż rozumiem koncepcję, żeby to matka a nie urzędnik decydowała o tym, co natura/Bóg pozostała pod jej opieką, to nie rozumiem jak można lekceważyć fakt, że przedmiotem problemu nie jest zabieg kosmetyczny dotyczący zbędnej tkanki.
Bo nie ma znaczenia czy ta tkanka jest człowiekiem czy nie. Ważne, że ona nią będzie.
To, co jest prawdziwą perwersją i chorobą naszych czasów, to fakt, że kobieta uważa bycie matką za coś niepożądanego.
Niezależnie od tego jak to dziś ocenimy, w każdych niemal czasach i w każdej niemal kulturze, marzeniem kobiety było mieć dziecko. Dziecko było traktowane jako największy skarb, jaki człowiek może mieć na tej ziemi.
Coś potwornego musiało stać się z naszą naturą, że w ogóle istnieje dziś problem aborcji. Że egocentryzm jako sposób na życie został rozdmuchany do tak makabrycznych rozmiarów, że zagłuszył nawet coś tak silnego jak instynkt macierzyński.
A jeszcze kilka pokoleń temu przeciętna matka dałaby się sama zagłodzić, żeby tylko ratować swoje dziecko.
A dziś pozbywa się dziecka w imię obżarstwa. Każdy dyskomfort wydaje się czymś przerażającym, a każde poświęcenie ciężarem niemożliwym do udźwignięcia.
Boję się, że nasi dalecy przodkowie mieliby trudności, żeby w nas rozpoznać ludzi – tak bardzo zatraciliśmy naturalne ludzkie odruchy.
A źródła tego problemu są tak samo nieproste co sam problem.
Dlatego razi mnie, że rozmowa dotycząca aborcji to kłótnia leniów z półgłówkami, a cały spór próbuje znaleźć swój punkt równowagi między skrajną wygodą a skrajną głupotą.
Więc chociaż rozumiem wasze argumenty i nie uważam, że jest to mało istotny temat, to ja, w tym meczu „Egocentryzm kontra Ignorancja” nie będę kibicować nikomu.