Gruchnęła w sieci informacja, że 26 stycznia 2012 Polska ma podpisać międzynarodowe porozumienie A.C.T.A.
I jak to często bywa w przypadkach, gdzie święte prawo internauty do oglądania serialu Dr Who za darmo jest zagrożone, wszyscy dostali natychmiastowej nerwicy. W całym polskim internecie można poczytać co się stanie, jak wejdzie ustawa:
- Połowa Polaków pójdzie siedzieć (komentarz pod moją piosenką na YouTube)
- Wszędzie zainstalują kamery (filmik promujący ruch anty-ACTA)
- Nie będzie wolno organizować manifestacji (organizator manifestacji anty-ACTA w Lublinie)
- Zamkną połowę stron internetowych (liczne komentarze na FaceBooku)
Jak to sobie czytam, to jest dla mnie zupełnie jasne, że A.C.T.A. odpowiada za wszystko. Poza kokluszem i trzęsieniem ziemi.
Równie jasne jest to, że – poza paroma chlubnymi wyjątkami – nikt z protestujących ustawy nie przeczytał. Dlaczego? Choćby dlaczego, że ustawa jest po angielsku, a ci co najgłośniej protestują ledwo umieją sklecić zdanie po polsku.
Podejrzewam, że większość nawet nie wie co oznacza skrót A.C.T.A.
Nie przeszkadza to wcale nikomu w zbiorowym okrzyku: „rany boskie, brońmy sieci!„
Jako, że przychodzą na ten blog ludzie z niższą niż przeciętna domieszką krwi leminga w ludzkich żyłach, spróbuję dla odmiany napisać coś treściwego o A.C.T.A.
Po pierwsze: przeczytałem ustawę.
Chwała mi za to. To czyni mnie jednym z tych nielicznych, którzy w ogóle wiedzą o czym mówią.
Po drugie: ustawa jest skandaliczna.
Tak, rzeczywiście, protesty są uzasadnione. Ale nie dlatego, że rany-boskie-co-to-będzie, tylko z paru konkretnych powodów. O których zaraz powiem.
Po trzecie: ustawa niczego nie zmienia.
A to dlatego, że polskie prawo jest tak do dupy, że właściwie wszystkie zalożenia A.C.T.A. spełnia już teraz. Czego dowodem jest niedawny nalot na Padbar w Lublinie (mówiłem o tym w KonteStacji tydzień temu), gdzie bez pozwu, bez procesu, bez wyroku i bez sensu polska milicja wpadła do lokalu i pozabierała konsole i płyty z grami. W imię obrony praw autorskich.
I to jest dokładnie to, co wprowadza A.C.T.A. – możliwość nalotów na Padbary.
Z czego wnoszę, że dotąd prawo w krajach Zachodu było cywilizowane: najpierw był proces, a potem kara. Teraz, dzięki A.C.T.A., wszystko ma się wyrównać w dół – do polskiego poziomu.
Podsumujmy: co jest złego w tym porozumieniu?
Przede wszystkim: prewencyjność. To się rzuca w oczy w każdym artykule: najpierw zabieramy towary, zamykamy stronę, wyłączamy serwery – a dopiero potem sprawdzamy czy był problem. Right holders są w tej ustawie stroną, która otrzymuje niesłychane przywileje ze strony państwa, w stosunku do reszty: czyli potencjalnych przestępców. Państwo, które dotąd miało grać rolę rozstrzygającego spory pomiędzy stronami, staje się niniejszym policją prewencyjną, występującą jako chroniący interesy właścicieli praw autorskich.
To obrzydliwe.
Obrzydliwie niesprawiedliwe.
Tutaj kolejna istotna uwaga. Obrońcy ustawy mówią, że ustawa ma chronić właścicieli praw autorskich. Przykładowo, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydając opinię o A.C.T.A. napisało tak:
Podstawową korzyścią z przystąpienia do ACTA dla UE i jej państw członkowskich będzie zapewnienie skuteczniejszej ochrony unijnych, a więc także polskich właścicieli praw własności intelektualnej (zarówno twórców, artystów, wydawców, producentów oraz nadawców, jak i przedsiębiorców, których kapitałem są prawa własności przemysłowej) poza granicami Unii
Tak się składa, że jestem jednocześnie twórcą, artystą, wydawcą, producentem i nadawcą. I ja głośno protestuję przeciwko tej ustawie!
Nie widzę, że zwiększała ochronę moich interesów. Ona tylko czyni z Państwa jedną wielką policję prewencyjną, która będzie twierdzić, ze występuje w moim imieniu, a tak naprawdę odbierze mi moje prawo, jako właściciela, do decydowania jak postępować z moją własnością i tymi, którzy ją naruszają!
Ale to przecież nic nowego: ta sama filozofia prawa obowiązuje już od dawna, i to nie tylko w odniesieniu do własności niematrialnej. Do materialnej też. Przecież to państwo nakłada kary na złodzieja twojego samochodu, a nie ty. To państwo decyduje o karze i ją wymierza, a twoje zdanie nie ma żadnego znaczenia. Klasyczna sprawiedliwość nakazuje zrekompensować szkody pokrzywdzonemu – czyli temu, kogo okradziono. Państwo zaś, nie wiadomo dlaczego, zamiast skupić się na tej sprawiedliwości właśnie, skupia się na zamykaniu złodziei w więzieniach – tak jakby szukało zemsty, a nie obrony pokrzywdzonego. A przecież złodziej nie okradł Państwa, tylko właściciela samochodu.
Jeżeli w ten sposób na sprawę popatrzeć, to dojdziemy do wniosku, że nie mamy w Polsce Wymiaru Sprawiedliwości – mamy Wymiar Zemsty!
To samo założenie przyjęto właśnie w A.C.T.A. – państwo ma być ścigaczem praw autorskich i regulować te sprawy z własnej inicjatywy. A nie, jak powinno, zostawić to stronom do rozwiązywania pomiędzy sobą w sądach.
W ten sposób right holders dostają możliwość dysponowania przemocą, na którą państwo ma monopol. I to w zakresie szokująco dużym, bo według A.C.T.A. (wiem, bo czytałem), państwo może występować przeciwko podejrzanym o łamanie praw autorskich, a nie jedynie przeciwko winnym.
To oznacza w skrócie tyle: najpierw ci zabierzemy komputer, płyty, towar, firmę – a potem będziemy się sądzić.
Ale, jak mówię, taki stan rzeczy jest już w Polsce od dawna.
A nawet jest gorzej. Przykładowo, A.C.T.A. nakłada obowiązek wypłacania odszkodowań za niesłuszne zastosowanie prewencji. Odszkodowanie ma płacić oskarżająca strona. Tak więc w tym akurat wypadku A.C.T.A. może poprawić sytuację w Polsce, a nie pogorszyć, bo jak dotąd praktyka odszkodowań za niesłuszne naloty policji nie wygląda aż tak dobrze, jak to nakazuje A.C.T.A.
Z innych, paskudnych rzeczy, porozumienie wprowadza kontrolę przepływu towarów na granicach. Sprawdzanie czy coś przypadkiej nie narusza prawa intelektualnego. Ale polska kontrola celna, z tego co wiem, i tak to robi, więc znowu: nic się nie zmieni. I tu też mamy tą samą zasadę prewencyjności: państwo zatrzymuje podejrzane towary, a dopiero potem bada sprawę.
A.C.T.A. zachęca też poszczególne kraje do zbierania statystycznych informacji mogących przeciwdziałać piractwu. Statystycznych oraz innych. Uwielbiam mętnie napisane ustawy, które każdy sobie może zinterpretować jak chce.
Ale tak czy inaczej: to znowu niczego nie zmieni. Państwo polskie zbiera już tyle informacji, ile może (najwięcej w Europie kontroli billingów i połączeń internetowych!). Więcej nie może nie dlatego, że ktoś mu zabrania, tylko dlatego, że jest tak żałośnie niekompetentne. A nawet jakby nie było, to i tak są granice możliwości kontroli i zbierania informacji. Nawet doba urzędnika ma tylko 24 godziny.
Nie znalazłem natomiast w ustawie punktu, który by nakładał obowiązek prewencyjnej kontroli na dostawców internetu. Zresztą już teraz mają oni obowiązek współpracy z organami państwa więc – powtarzam po raz kolejny – niczego by to nie zmieniło.
Nie widziałem też nic, coby sugerowało cenzurowanie treści – ustawa koncentruje się jedynie na prawach autorskich i na ich ochronie. Prewencyjnej, a więc przesadnej, szkodliwej i niesprawiedliwej. Ale jednak nie robi z Państwa cenzora – wbrew obiegowej opinii paranoicznych analfabetów z Facebooka. Robi z niego za to psa gończego, tresowanego do wywęchiwania podejrzanych o naruszanie praw autorskich. Psa, który w każdym z nas ma obowiązek widzieć potencjalnego winnego.
Hm. Więc co w tym nowego?
Żyjemy od lat w zamordystycznym kraju, zbudowanym na złych zasadach. Nie czujemy tego tak bardzo, jak powinniśmy, tylko dlatego, że prawo w Polsce jest kpiną. Gdyby go ściśle przestrzegać i skutecznie egzekwować to wśród czytających ten tekst nie byłoby osoby, która by nie dostała wysokiej grzywny za kilka paragrafów z Kodeksu Wykroczeń. A połowę z nas należałoby zamknąć.
Więc super by było, jakbyście, ludzie, zamiast reagować panicznie pod wpływem dramatycznego filmiku na YouTube, zapoznali się trochę z rzeczywistością. Zorientujecie się wtedy, że A.C.T.A. to my już w Polsce mamy od dawna. Byście słuchali radia KonteStacja, to byście takie rzeczy wiedzieli.
Ja i tak wiem, że po prostu się boicie, że wam się urwie koryto z darmowymi filmami. Że się skończy darmowe oglądanie filmów, których produkcja kosztowała sto milionów dolarów. Że trzeba będzie za to – toż to skandal! – płacić.
To przykre, ale w czasach pokoju (bo jak jest wojna to faktycznie jest inaczej) Polacy w swojej masie mają mentalność złodzieja. Szukają tylko jak by tu mieć za darmo, a nic nie dawać w zamian. A do tego są mistrzami w wynajdywaniu ważnych argumentów i wzniosłych idałów, które mają im umożliwić bycie zwykłym, leniwym pasożytem.
I teraz się to właśnie objawiło.
Ustawę owszem, należy tępić, bo jest zła. I nie ma tu wątpliwości. I mówię to jako ten, kogo teoretycznie ta ustawa ma chronić. Ale jak myślę o motywacjach większości protestujących, to bać się zaczynam, że może ludzie z takim podejściem zasługują na wszystko co ich spotyka.
Jeżeli więc przypadkiem uważasz, że Internet dlatego jest tak fantastyczny, bo można w nim mieć za darmo coś, na co ktoś wydał miliony, to uświadom sobie, że masz mentalność złodzieja. Zwykłej szumowiny, leniwego pasożyta, który korzysta z pracy innych nie dając nic w zamian. I nawet nie czuje się przy tym głupio i nawet nie drgnie w nim poczucie przyzwoitości. Bo głęboko wierzy, że mu się to przecież należy.
No złodziej i tyle.
Sorry. Nic ci się nie należy. Jak ktoś ci chce dać coś swojego za darmo – to ok. Podziękuj i bądź wdzięczny. Jak ktoś sprzedaje efekty swojej pracy – to zapłać i ciesz się. Albo odejdź i zostaw.
Uczciwy człowiek ma tylko taki wybór.
A złodziej, owszem, ma dużo więcej możliwości! Może na przykład poszukać uzasadnienia, dlaczego powinien sobie móc brać i nie płacić. Bo wolność, bo godność, bo Polska. Bo jego stać, bo inni mają, bo to Masoni i Międzynarodowe Korporacje. Bo jestem Taki Biedny i jestem Taki Chory.
Paradoks polega na tym, że za słuszną walką z A.C.T.A. kryje się motywacja: „żebym miał, ale nie musiał płacić„.
Cóż, wychodzi na to, że i złodzieje potrafią czasem stanąć w słusznej sprawie.
Nawet, jeżeli nieświadomie.
Taki dziwny jest ten świat!