Dawno, dawno temu przyszedł Dropbox i stało się pięknie.
Skończyły się czasy kopiowania z dysku na jednym komputerze na dysk na drugim komputerze przez dysk zewnętrzny. Skończyło się ciągłe przypinanie i odpinanie pendrive-ów, żeby skopiować pliki między tabletem, telefonem, laptopem i dwoma komputerami. Skończyło się chodzenie od komputera do komputera i sprawdzanie dat, żeby porównać która wersja pracy magisterskiej jest tą najostatniejszą.
Dropbox dał nam jeden katalog. I ten katalog był wszędzie taki sam. Choćbyś miał 500 komputerów.
Ale to było dawno, dawno temu. Rozwiązanie dalej jest genialne, ale od tego czasu Dropbox właściwie niczego nie zmienił. Za to zaczęła pojawiłać się konkurencja.
Dziś Dropbox jest najpopularniejszym systemem do składowania i synchronizacji plików. Jednocześnie jest najdroższym, najmniej bezpiecznym i ma najmniej za zaoferowania.
Co nie znaczy, że jest zły. Przeciwnie, jest całkiem dobry. Tylko po prostu spoczął na laurach. Tak jak przed nim Microsoft i jego Internet Explorer. Albo nasza-klasa.
Najbardziej znanymi alternatywami są Google Drive (dawniej Google Docs) i OneDrive (dawniej SkyDrive) firmy Microsoft. Oba serwisy są bardziej zaawansowane niż Dropbox, ale tak w zasadzie to niczym specjalnym się nie różnią.
Oba działają tej samej zasadzie, oba oferują programy na wszystkie plaformy, oba są prowadzone przez mega-korporacje, które charakteryzują się tym, że – nie czarujmy się – mają przeciętnego użytkownika głęboko w dupie. Z drugiej strony zaś znane są z gorliwego podporządkowywania się życzeniom przedstawicieli rządu USA, niezależnie od tego jak głupie te życzenia są.
Google do tego wszystkiego ma kompletną paranoję na punkcie praw autorskich, doprowadzając sprawę do skrajnego absurdu. Miałem okazję wielokrotnie tego doświadczyć, kiedy musiałem udowadniać, że moje piosenki są naprawdę moje wypełniając długie, nudne formularze, po tym jak ktoś życzliwy z internetu nacisnął jeden przycisk i moje piosenki zostały zablokowane. Ja musiałem podać wszystkie swoje dane, a on był całkowicie anonimowy.
Kogo chroni firma Google ustalając takie procedury – Bóg jeden raczy wiedzieć.
Wracając do Dropboxa, najważniejszym plusem konkurencji Google i Microsoftu jest to, że i GoogleDrive i OneDrive dają za darmo 15 GB miejsca. Dropbox – tylko 2GB. Nędza. Jak widać Dropbox zasnął. Kto potrzebuje więcej miejsca, może sobie je kupić, ale Dropbox znowu śpi – jest najdroższy na rynku. Google i Microsoft są 5 razy tańsze niż Dropbox.
Dlaczego więc Dropbox jest tak popularny? Dwa powody:
- był pierwszy
- jest najlepiej zintegrowany z aplikacjami
Jest jeszcze jedna zaleta: jak ktoś kupi sobie telefon HTC to dostaje 23GB dodatkowego miejsca za darmo. Z telefonem Samsunga jeszcze lepiej – 48GB. Tyle, że jest haczyk – bonus trwa tylko 2 lata. A potem masz znowu biedne 2GB.
Rok temu pojawiła się prawdziwa alternatywa dla Dropbox: copy.com firmy Barracuda.
Najpierw się zdziwiłem, a potem się zdziwiłem, że się zdziwiłem. Firma Barracuda jest u nas znana głównie z produkcji twardych dysków i muszę przyznać, że złego słowa nigdy o niej nie słyszałem. Żadna tam wszech-korporacja, która sprzedaje wszystko w 500 branżach naraz. Nie, specjalizowana firma, która robi jedno, za to porządnie.
I to pierwszy plus – zamiast olbrzymiego Google i Microsoft, których specjalnością jest marketing, mamy firmę, która specjalizuje się od długich lat w bezpiecznym przechowywaniu danych.
Drugi ogromny plus – Barracuda ma własne centra danych i własne serwery. Kontrolują całą infrastrukturę informatyczną, co się przekłada i na efektywność i na bezpieczeństwo. Dropbox? Dropbox korzysta z serwerów Amazona. Też dobrze, ale nie aż tak dobrze.
Poza tym copy.com robi dokładnie to samo co konkurencja – instalujesz program, wrzucasz pliki do katalogu o nazwie „Copy” i masz ten sam katalog na wszystkich maszynach. Przy okazji wszystko się archiwizuje, więc jak ci ukradną komórkę to nie stracisz nawet zdjęcia, które zrobiłeś 10 sekund wcześniej.
Ale największego kopa copy.com daje konkurencji ilością miejsca, które oferuje za darmo.
Na dzień dobry jest to 15GB – czyli standard.
Ale na dzień dobry bardzo dostaniesz 5GB jeżeli wejdziesz z mojego polecenia (lub czyjegokolwiek innego).
Jeżeli polecisz serwis żonie, dziewczynie, kuzynowi, pani w sklepie to dostajesz za każdym razem 5GB. To naprawdę kupa miejsca. Dziś jest już limit (do 45GB), ale są ludzie, którzy jeszcze niedawno uzbierali w ten sposób całe terabajty!
Dropbox również oferuje bonusy za polecanie, tyle, że tam masz biedne 0,5 GB. Biorąc pod uwagę, że za każde polecenie premię dostaje i polecający i ten, kto z linku skorzysta, copy.com daje ludziom 20 razy więcej za to samo co Dropbox!
Na tym nie koniec. Jeżeli dzielisz się swoimi plikami z innymi osobami to w copy.com masz fajnego bonusa. Nazywają to „fair sharing” i polega na tym, że jeżeli 5 osób dzieli się pomiędzy sobą plikiem o rozmiarze 100MB, to zamiast każdemu z nich odjąć 100MB z jego limitu konta, firma odejmuje tylko 20MB. Dzieli „koszt” pliku pomiędzy uczestników. Jest to rzeczywiście fair, bo plik na serwerach firmy zajmuje tylko 100MB, a nie 500MB. Przynajmniej powinien, jeżeli oprogramował to ktoś z głową.
Tak więc, jeżeli dzielisz dane z przyjacielem masz de facto dwa razy większą pojemność niż robiąc to samo przy użyciu Dropboxa!
To już nie są kosmetyczne zmiany, jak w przypadku Google Drive i OneDrive. Jeżeli nic się nie zmieni to Barracuda przejmie kupę rynku. I jak to bywa w takich wypadkach – kto dołączył pierwszy, ten zdobędzie największe bonusy.
Jedną z ciekawszych zalet (których o dziwo copy.com w ogóle nie reklamuje) jest możliwość umieszczania w synchronizowanym katalogu skrótów do innych katalogów. Co to daje? Już wyjaśniam.
Jedną z najbardziej irytujących wad Dropboxa było od zawsze to, że synchronizować można tylko katalogi znajdujące się w podkatalogu „DropBox”. Oznacza to, że jeżeli trzymasz swoje zdjęcia w zupełnie innym miejscu na dysku, musisz je najpierw wszystkie przenieść do katalogu „Dropbox”, żeby się synchronizowały.
W ten sposób przemeblowujesz sobie cały dysk, olewając wszystkie zasady systemu operacyjnego i tracąc korzyści jakie z nich wynikają.
Z copy.com nie musisz tego robić – wystarczy, że zrobisz skrót w katalogu „copy”. Możesz w ten sposób synchronizować i archiwizować katalogi rozsiane na całym dysku nie ruszając ich z miejsca.
Każdy kto się przyzwyczaił do ograniczeń Dropboxa zdążył już pewnie zapomnieć o ile wygodniej się żyje, kiedy nie trzeba trzymać wszystkiego w jednym katalogu narzuconym nam przez program. Ja zdążyłem. Pora to zrobić znowu sensownie.
Copy.com ma dwie główne wady:
- Trzeba poświęcić te parę minut, żeby założyć konto i zainstalować program
- Nie ma synchronizacji z tyloma programami co Dropbox
Pierwsze to żaden koszt w porównaniu z korzyściami, drugie z czasem przestanie być wadą. Na Androidzie już teraz program „FolderSync” załatwia całą sprawę. Nie ma wątpliwości, że popularność copy.com w porównaniu z mocno zacofanym już Dropboxem będzie szybko rosła.
Wiadomo, że to, co wypróbowane, ma swoją wartość – właśnie dlatego, że jest wypróbowane. Ale czasem stare, dobre przyzwyczajenia stają się przestarzałymi, niedobrymi przyzwyczajeniami. Warto co jakiś czas sprawdzić, czy się nie trzymasz czegoś zupełnie niepotrzebnie.
Jak śpiewał Jacek Kaczmarski: „kto się śmieli, ten korzysta”, więc zapraszam do klikania w copy.com i korzystania. Ty dostaniesz 5GB, ja dostanę 5GB (no, już nie dostanę, bo osiągnąłem limit), a zapłaci Barracuda.
Warto? Warto.
Uzupełnienie:
Aj, wychodzi na to, że pojawił się jednak limit bonusowych gigabajtów. Spóźniłem się. Szkoda. Nie uzbieram twardego dysku. Ale maksymalne 45GB to jest dalej przyzwoita ilość, dużo więcej niż oferuje konkurencja.
Mój limit osiągnięty, ale każdy z was za kliknięcie tak czy inaczej dostanie porządny zastrzyk 5GB. Więc korzystajcie sobie.
A na przyszłość postaram się być szybszy, odważniejszy i korzystać z okazji, póki jeszcze są!