Jak byłem mały i chodziłem do kościoła, trafiałem tam co jakiś czas na piosenki, od których dostawałem odruchu wymiotnego. Były to piosenki, w których wymieniano rozmaite części ciała Jezusa w kontekście krwi, tortur i płaczu, a to wszystko oblane dużą dawką cukru. Coś typu: „najsłodsza krew Jezusa spływająca z tępych gwoździ„.
Jako, że byłem katolikiem, nie wypadało mi na mszy wymiotować.
Dziś już jestem wolny i przyszła pora na rozliczenie się z przeszłością.
Wspaniałomyślnie więc nie pozwę o odszkodowanie wszystkich, którzy zmuszali mnie do słuchanie obrzydliwych i wypaczających mózg piosenek, który miały mnie w jakiś niewytłumaczalny sposób zbliżyć do Boga. Ale głośno powiem, że autorów słów do tych piosenek należałoby słodko powiesić za przenajświętsze jaja, za to, że zafundowali całym pokoleniom Polaków wyjątkowo obrzydliwy i kompletnie nieprawdziwy obraz Boga spływającego krwią, zakochanego w cierpieniu i oblanego karmelem. Wraz z małżonką, którą dla niepoznaki nazywa się Matką.
A przypomniało się to wszystko, bo napatoczyła mi się pod oczy piosenka, po której oczy zrobiły mi się okrągłe jak twarz Kaczyńskiego. Pochodzi ona ze strony, której nazwa już zapowiada, co się będzie działo dalej: krzysiek.alleluja.pl.
Piosenka ma tytuł: „Dobranoc głowo święta” – i tutaj już można zacząć się śmiać.
A pierwsze zwrotki lecą tak:
1. Dobranoc, Głowo święta Jezusa mojego,
Któraś była zraniona do mózgu samego.
Dobranoc Kwiecie różany,
Dobranoc Jezu kochany, dobranoc!
2. Dobranoc, włosy święte, mocno potarganę,
Które były najświętszą Krwią zafarbowane.
Dobranoc…
Jedyne co mogłem powiedzieć po przeczytaniu, to: „mózgu, dobranoc”.
Nie wiem kim był autor, ale musiał się bardzo wczuć w klimat. Widać też był zraniony w głowę. Do mózgu samego.