Posprzątałem kuchnię. Okazało się, że śmieci, rzeczy zbędnych, niepotrzebnych i przeterminowanych jest tyle, że trzeba było 11 worów, żeby to wszystko wyrzucić.
I stała się rzecz przedziwna – okazuje się, że po wyrzuceniu połowy kuchni nie tylko niczego nie brakuje, ale wszystko robi się szybciej i wygodniej.
Cud?
Od przybytku głowa nie boli – mówi polskie przysłowie. Od lat twierdzę, że przysłowia to skondensowana głupota narodu. Chcesz być głupi i mieć marne życie? Słuchaj przysłów.
I zastanawiam się: skoro bezlitosne wyrzucenie wszystkiego co nieużywane z kuchni nie tylko mnie nie zubożyło, ale poprawiło jakość życia, to może tak samo to działa w innych dziedzinach? Zagracone projekty, zaśmiecone życie towarzyskie, przeterminowane relacje uczuciowe. Praca, plany, dom – wszędzie pełno rzeczy, które się zbierały przez lata, a żal było wyrzucić.
Nasi rodzice, a wcześniej ich rodzice, nauczyli nas, żeby niczego nie wyrzucać. Zbierać i chować, bo kto wie kiedy się przyda.
Ktoś powie, że rodzice też wierzyli w przysłowia.
Ja powiem, że żyli w innych okolicznościach. Pierwszy raz od stuleci możemy w Polsce nie na zasadzie przetrwania, ale budowania. Od pokoleń problemem było to, że wszystkiego jest za mało. Teraz mamy odwrotny problem: wszystkiego jest za dużo.
Paradoksalnie o wiele prościej jest żyć, kiedy wszystkiego jest za mało. Bo cała filozofia życia sprowadza się do polowania i zbierania. Wszystko się przyda, więc bierz co się da – proste. Ale co zrobić toniesz w morzu możliwości? Pojawia się nowy rodzaj decyzji: co zostawić a co odrzucić?
Kiedyś nie trzeba było wybierać. Po prostu nic się nie odrzucało. I teraz budowana od stuleci mentalność buntuje nam się przeciwko wyrzucaniu czegokolwiek. Skutek jest taki, że mamy dziesięć różnych rzeczy a korzystamy z dwóch. Pozostałe osiem zajmuje miejsce, generuje koszty, zabiera czas i odwraca uwagę. Rozmieniamy się już nawet nie na drobne – rozmieniamy się na stare, zepsute i nieużywane.
Bo się przyda.
Jak trudno sobie przestawić to wszystko w głowie odkryłem kiedy podczas sprzątania trafiłem na dwa pudełka wykałaczek. Jedno było pełne, w drugim trochę zostało. Co robi normalny człowiek? Wyrzuca puste. A co robi sierota po PRL-u? Zaczyna przekładać wykałaczki do pełnego pudełka.
Mimo, że ich ma 10 razy więcej niż potrzebuje.
Mimo, że wykałaczka kosztuje mniej niż pół grosza.
Mimo, że czas zużyty na to przekładanie jest więcej wart niż te wszystkie wykałaczki.
Więc wsadziłem sobie tą wykałaczkę do mózgu i wydłubałem z niego to tradycyjne narodowe polskie zbieractwo.
Czego i wam wszystkim życzę.