Sporo ludzi pisze do mnie, że nie słyszy Boga. Chcieliby, ale jakoś im nie idzie.
Zdecydowana większość z tych ludzi, jak się później okazuje, to osoby, które strasznie dużo mówią. Gadają i gadają. Głównie o sobie.
Więc, że głosu Boga nie wykrywają, to mnie specjalnie nie dziwi. Wątpię nawet, że kontaktują sprawnie z ludźmi wokół nich, a co dopiero z Bogiem. Trudno mieć kontakt z kimś z zewnątrz, kiedy człowiek jest cały czas skoncentrowany na sobie.
To tak, jakby człowiek zamknął się w samochodzie, włączył klimatyzację i narzekał, że jedzie, jedzie, a w ogóle nie czuje wiatru. No patrz pan, problem. I jak to rozwiązać?
Tu nie ma co rozwiązywać. Kupa ludzi dostaje paniki na samą myśl, że mogłaby jakiś autentyczny przekaz od prawdziwego Boga odebrać. Nie chodzi o to, że to zjawisko nadprzyrodzone, więc zawsze jakiś horror. Nie, chodzi o to, że taki niezależny głos z zewnątrz jest absolutnie poza kontrolą i do tego jeszcze zmusza do poważnych zmian. Odbiera poczucie bezpieczeństwa i panowania nad swoim życiem.
To tak, jakby człowiek od lat wynajmował za darmo dom od wujka, który wyjechał do Ameryki. Ostatnie, czego taki człowiek sobie życzy, to telefon od wujka. Bo póki wuja nie ma, robię co chcę. Ale jak zadzwoni to cholera wie, czego będzie chciał. Ostatecznie to ciągle jego dom.
Z jednej strony przyzwoitość każe odbierać telefony, a z drugiej instynkt samozachowawczy mówi: „udawaj, że cię nie ma w domu”. Najprostszym sposobem jest włączyć głośno telewizor. To wystarczy, bo telefon dzwoni zwykle cicho. Właściwie to tylko wibruje. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby zadzwonił głośniej niż reklama w telewizji. „Coś dzwoniło? Sorry, nie słyszałem”.
Ale nie lepiej uczciwie sobie powiedzieć do lustra: nie słyszę Boga, bo właściwie to wcale nie chcę go słyszyć? No bo po co mi on? Jestem zajęty życiem, nie mam czasu ani ochoty, sorry. Nie stać mnie na szukanie jakichś głosów z innego wymiaru. Może kiedyś. Dziś nie.
No, chyba, że Bóg ma zamiar mi coś dać. Żebym był zdrowszy, miał większe sukcesy, żeby zdać egzamin i tak dalej. Albo niech powie, że jestem fajny. To wtedy tak.
Ale jaka jest gwarancja, że Bóg się zachowa tak jak powinien. W świecie kapitalizmu obowiązuje zasada „nasz klient nasz pan”. Więc skoro chce do mnie trafić ze sobą jako produktem, to wiadomo kto tu jest klientem.
Gorzej jeżeli Bóg nie wierzy w kapitalizm.
Albo nie jest sprzedawcą.
Albo ja nie jestem tak ważny, jak mi się wydaje.
Mało przyjemna myśl. To już lepiej włączmy ten telewizor.