Zastanawiałem się jaką wizję Boga ma przeciętny Polak. I doszedłem do wniosku, że jest to prymitywny, pruderyjny dziadek, nieleczony psychiatrycznie, którego trzyma się w rodzinie tylko ze względu na tradycję, sentyment i „co ludzie powiedzą”.
Jest to ktoś, kto się bulwersuje tym, że powiedziałeś „dupa”, za to nie przeszkadza mu kiedy kradniesz i kłamiesz. Pod warunkiem, że robisz to po cichu. To ktoś, kto chwali swoje dzieci za to, że wybiły zęby pedałowi, bo pedał nie należy do naszego porządnego grona. Najwyższym celem owego wyimaginowanego Boga jest walka o lepszy świat, lepszą prawdę i dużo krzyży. To ktoś, kto najwyżej stawia słuszność sprawy, a najniżej to, czy kogoś coś przypadkiem boli.
Trudno się więc dziwić, że większość Polaków nie tylko takiego Boga zupełnie się nie boi, ale nim po cichu gardzi. Postawę tą podsumowuje malownicze powiedzonko: „bo cię bozia opierdoli„.
Przykro mi, że narodowe zakłamanie i wewnętrzne tchórzostwo Polaków, którzy taką wizję mają, nie pozwala im przestać robić z siebie idiotów i zrezygnować raz a dobrze z chodzenia do kościoła. No ale co poradzić, kiedy ubzdurali sobie rodacy, że lepszy Bóg, którym się powszechnie gardzi, niż żaden.
Bo jaki jest, taki jest – ale nasz!
Ciekawe czy to samo powiedzą kiedy dostaną, na ten przykład, raka: jaki rak jest, taki jest – ale nasz!
Bo skoro hodują szkodliwego Boga, szkodliwy kościół, szkodliwą telewizję, szkodliwych polityków, to dlaczego nie mieliby hodować i szkodliwego raka? Że boli? Że przeszkadza? Że zabija? Trudno. Trzeba co trzeba.
A tyle miałem kiedyś optymizmu. Tak liczyłem, że da się przekonać, pokazać, nauczyć, byle tylko dobrze informacje przekazać. Nigdy bym nie zgadł, że tak mało znajdzie się odważnych, którzy wolą być zdrowi i bogaci niż chorzy i biedni. Bo ileż tej odwagi trzeba w końcu?
Ale Polacy to naród tchórzy. Wyrywają się do bicia po mordzie każdego, kto się nawinie, ale przed własnym życiem uciekają bez słowa. Chcesz wiedzieć ile odwagi ma człowiek? Skonfrontuj go z jego własnymi problemami, a nie z cudzymi. Popatrz czy walczy z własnymi słabościami, czy pochyla się nad słabościami innych. Czy sam sobie mówi prawdę, czy ucieka przed nią w iluzje i pozory. Czy w lustro patrzy czy je rozbija, kiedy widzi coś, co mu się nie spodoba.
Wielu chrześcijan liczy na coś, co nazywają „przebudzeniem”. Ma to być coś w rodzaju masowego wybuchu religijności.
A ja mówię: niech nas Bóg (ten prawdziwy) broni przed takim przebudzeniem! Jedno maniactwo zamieniać na drugie? Zamiast jednego ogłuszającego wrzasku inny ogłuszający wrzask? Nie, dziękuję.
Ja wołam o ciszę.
Ciszę, w której każdy popatrzy uważnie w lustro.
Martin Lechowicz
PS. 19 czerwca 2018, czyli ponad 3 lata od opublikowania tego tekstu, dostałem 30-dniowy ban na Facebooku z powodu tego tekstu. Za „hate speech”. Nie powiedzieli przeciwko komu głoszę nienawiść. Wątpię zresztą, że ktoś w ogóle zrozumiał to, co przeczytał.
Zrozumiałe, że wielu osobom nie podoba się moja opinia, bo zdecydowanie nie jest pisana w duchu łagodności. Nie mam wątpliwości, że to ci, o których piszę, wezwali FB do interwencji, wykorzystując fakt, że firma Zuckerberga wolność słowa ma głęboko w dupie. Ale fakt, że jedyną polemiką z tym co napisałem są donosy, zgłaszanie, banowanie i usuwanie, jest najlepszym uzupełnieniem diagnozy, którą tutaj postawiłem. Lepszego nie mógłbym sobie wymyślić.
Ale jakoś nie cieszy mnie to wcale.