Jak donosi „Kurier Lubelski” i „Dziennik Wschodni„, w czwartek 12 stycznia 2012 lubelscy policjanci sprawili, że czujemy się znów bezpieczniej. Weszli mianowicie do Padbaru, i zabezpieczyli konsole do gier i płyty.
Pisząc „zabezpieczyli” mam oczywiście na myśli, że ukradli.
A teraz po kolei. O co chodzi?
Chodzi o to, że ktoś kiedyś miał pomysł, żeby stworzyć pub, w którym będzie można grać za darmo w gry, a przy okazji wypić sobie piwo, wino czy inną truciznę. I – co się rzadko w Polsce zdarza – pomysł ten zrealizował. I tak powstał Padbar – jedyne takie miejsce w Polsce.
Od niedawna mieszkam w Lublinie i tak się akurat zdarzyło, że bywałem w Padbarze. Niejeden raz. Ba – spędziłem tam nawet Sylwestra! Miałem zamiar napisać coś o tym miejscu, bo inicjatywa świetna, pomysł oryginalny, wykonanie niezłe, a klientów pełno. Trzeba zachęcać do takich inicjatyw.
Teraz chyba powinienem raczej zniechęcać, bo właśnie przyszła tam policja, i wszystko zabrała.
Ale dlaczego? – zapytasz. – Dlaczego, do jasnej cholery?
Nie wiesz dlaczego? Widać cię dawno w kraju nie było. Bo mogła!
„Kurier Lubelski” donosi (o, to bardzo dobre słowo: „donosi”), iż „mundurowi stwierdzili, że łamane jest prawo autorskie„. Otóż nie wiem czy idiotą jest dziennikarz, który to pisał czy też opisani przez niego policjanci (obie możliwości równie prawdopodobne), ale w polskim systemie prawnym o tym, czy prawo autorskie jest łamane czy też nie, orzekają sądy!
To są sprawy trochę trudniejsze do rozstrzygnięcia niż sprawa kopania staruszki przez pijanego sadystę na ulicy. Od rozstrzygania takich spraw są sądy, nie policja!
Policja w tym przypadku stwierdziła jednak, że wyroku sądu nie potrzebuje, bo wie sama, że w gry w Padbarze grać nie wolno. Zabrała więc od razu gry i konsole, bo co będzie czekać na wyroki sądów. Bez sądu też wiadomo, że Padbar naruszał prawo autorskie. Czyje? Producentów gier, ma się rozumieć.
Tyle, że producenci gier nie złożyli pozwu przeciwko Padbarowi. Nie oskarżają o nic. Nie zgłaszają żadnych pretensji. W ogóle nic do niego nie mają. Dlaczego?
Otóż dlatego, że Padbar w niczym im nie przeszkadzał. Właściciel knajpki prowadził wcześniej rozmowy z dystrybutorami gier i nikt nie robił problemów. Wszyscy się pięknie dogadali – jak rzadko w Polsce. Wydawcy gier nie tylko więc wiedzieli dobrze o graniu w Padbarze, nie tylko nie mieli nic przeciwko temu, ale jeszcze sami im te gry przysłali!
„Śledczy ustalili, że firma nie otrzymała praw do publicznego odtwarzania gier” – pisze „Dziennik Wschodni„, który, sądząc po wydźwieku artykułu, najwyraźniej postanowił zostać rzecznikiem lubelskiej policji.
Mnie osobiście bardzo interesuje, jak ci śledczy to w praktyce ustalali. Jak znam życie, „ustalanie” polegało na przeczytaniu anonimowego donosu od jakiegoś zatroskanego obywatela, czyli po prostu zwykłego skur**syna podpisanego pseudonimem „Życzliwy”, i wysłaniu profilaktycznie ekipy, żeby zabrała konsole, gry i wszystko co się nawinie pod rękę, a to wszystko w celu podniesienia statystyk skuteczności lubelskiej policji gospodarczej. Ciekawe czy bardzo się mylę.
Tymczasem, skoro same zainteresowane firmy słowem nie pisnęły, że naruszono ich prawa, skoro wiedziały o Padbarze i gry sami im przysyłali, to chyba domniemywać by raczej należało, że nie ma podstaw do interwencji. A gdyby nawet były, to czy nie jest to sprawa pomiędzy Padbarem a właścicielem gry? Czy też może firma Sony lub Microsoft jest aż tak nieporadna, że życzliwi policjanci, tknięci litością, muszą sami zadbać o interesy wielkich korporacji, bo wszak wiedzą najlepiej jak się prowadzi duży biznes?
Nie sądzę.
Kto więc wołał policję?
Nikt! Zupełnie nikt. Nikt nie był zainteresowany. Nikt nie był poszkodowany. Nikomu to nie przeszkadzało, że ludzie grali sobie w Padbarze za darmo (a nie za piwo, jak pisze leniwy dziennikarzyna z „Kuriera”). Nikt nie skorzystał na tym, że gier już nie ma. Nikt nie jest zadowolony i nikt policji nie dziękuje. No, chyba, że wyżej wymioniony życzliwy skur**syn.
Nikt ich więc nie wołał i nikt ich nie zapraszał.
Ale Policja jest jak sraczka – przychodzi sama, nikt jej nie chce i zostawia po sobie pustkę.
Podobno policjanci chcą naszego szacunku. Chcą, żeby docenić ich pracę. I chcą podwyżek, przy okazji.
Ci z Lublina ode mnie na pewno nie dostaną żadnej z tych rzeczy. Bo nie chronią moich interesów. Nie chronią nawet interesów producentów gier. Oni nie chronią już w ogóle niczego i nikogo. Postępują głupio, niepotrzebnie i do tego bezprawnie, bo uzurpują sobie władzę zarezerwowaną dla sądów, korzystając z tego, że żaden z nich za nic nie odpowiada. Właściciel Padbaru, jeżeli zrobi błąd, traci własne pieniądze. Policjant, jeżeli zrobi błąd, nie traci nic. W najgorszym przypadku, odszkodowanie zapłacą podatnicy – czyli my.
To co się będą przejmować? Lepiej iść i kogoś zamknąć. Przynajmniej widać będzie, że coś robią!
Nie, panowie milicja, na szacunek to trzeba sobie zasłużyć. A nie wymuszać go przemocą. Tym się między innymi różni policja od milicji: ci pierwsi służą ludziom, którzy ich za to szanują. Ci drudzy służą Państwu i nie odpowiadają za nic. I ludzie ich za to traktują dokładnie tak, jak powinni: porównują ich do sraczki.
Gdyby policja w Lublinie faktycznie była w służbie społeczeństwa, a nie była jedynie organem przemocy, to odpowiadaliby przed nami, a nie przed Państwem. I wtedy ocena policjantów, którzy likwidują ludziom miejsce zabawy, mimo, że nikomu się żadna krzywda nie dzieje, należałaby do nas.
Co byśmy zrobili z policjantami, którzy zamiast się zająć czymś, co przynosi ogółowi pożytek, zdecydowały o nalocie na Padbar? No co?
Co więc możemy zrobić? Coś-tam zawsze możemy.
Przede wszystkim, możemy o tym mówić głośno. Żeby nikt nie miał wątpliwości, jaka naprawdę jest rola policji w Polsce. Ludzie nie powinni mieć złudzeń – bo jutro policja może wpaść do ich domu czy firmy. Wpadnie, bo może. Wpadnie, bo czemu nie? A potem jakaś parodia dziennikarza opisze w lokalnej gazecie, że dzielni policjanci dokonali zakończonej powodzeniem interwencji u kolejnego przestępcy.
A po drugie, możemy robić dokładnie to, co robiliśmy w PRL-u: trzymać się razem. Policję traktować tak samo jak traktowaliśmy milicję: jak organizację stosującą przemoc bez żadnej za to odpowiedzialności. Jak kogoś, kto nie jest po naszej stronie. Brutalniej mówiąc: jak bandytów w mundurach na służbie Państwa, które służy samo sobie – nie nam.
Czasem, racja, mogą nam ci ludzie pomóc. Bywa. Ale to albo na zasadzie wyjątku albo przez przypadek i przy okazji. Bo przecież ich rolą wcale nie jest nam pomagać. Ich rolą jest po prostu wykonywać przepisy i polecenia z góry. A to, czy to komuś się przyda czy też zaszkodzi – to już nie jest ich sprawa.
Nie pomagajcie policji. Ona nam nie pomaga.
W sprawie Padbar kontra Policja, werdykt jest więc jasny.
Z kolei w sprawie Padbar kontra Producenci Gier, werdykt wydać powinien sąd. To znaczy: wydałby, gdyby w ogóle jakaś sprawa była. Ale sprawy nie ma, bo nikt nikogo o nic nie oskarżał.
A dla mnie efekt końcowy tego wszystkigo jest taki, że znowu nie mam gdzie grać.
Nic to. Poczekamy. Jak już policja wypłaci odszkodowanie za straty, to znów do grania wrócimy. Osobiście wypiję piwo w Padbarze utrzymywanym przez policję, wznosząc toast o treści: „Chwała Wam Dzielni Policjanci!”
A póki co, można w Padbarze zagrać w chińczyka. Albo w szachy.
No, chyba, że tym razem policja uzna to za hazard.