Jeżeli strach jest drożdżem, to czekanie jest cukrem.
Nie rozumiesz? Wyjaśniam: drożdże rosną, bo żrą cukier.
Przyszedł do mnie rano listonosz i obudził mnie z pięknego snu. Nie otworzyłem. Uważam, że zaczynać dzień od paniki można tylko wtedy, kiedy ma się zamiar zakończyć go zawałem.
Skutek uboczny leżenia był taki, że nie dostałem tego, co miałem dostać i w skrzynce leży mi awizo o liście poleconym.
Mogą to być dwie rzeczy: bateria do projektora albo wezwanie na policję.
Jedna z tych opcji jest przyjemniejsza niż druga, chociaż w każdej z nich tkwi ryzyko. Na policji mogą spałować, a bateria może nie działać.
Wolałbym baterię.
Kiedy parę dni temu miałem drobny wypadeczek, zauważyłem, że w takich chwilach człowiek zupełnie nie czuje strachu. Po prostu nie ma czasu. Strach się czuje przed, albo po. Zwykle przed, bo po to już nie ma się czego bać.
Strach jest to więc kompletnie nieprzydatna zaraza, która w najpotrzebniejszym momencie jak tchórz ucieka, a wcześniej kwitnie chociaż nikomu potrzebna nie jest. Tylko męczy, w koncentracji przeszkadza i w pracy.
No i co teraz? I cały dzień do dupy przez to czekanie.
Może jednak wstawać wcześniej z łóżka?