Nie wierzę w depresję.
No chciałbym, bo to popularne, modne i nowoczesne, niczym używanie iPhone’a. Słucham ludzi, rozumiem ich argumenty, widzę że cierpią i współczuję im.
Ale uwierzyć w to, że ten stan to skutek choroby o nazwie „depresją”, która po prostu się zdarza niczym katar i trzeba ją leczyć, nijak nie potrafię.
Nie widziałem na to żadnych wiarygodnych dowodów i nie zgadza się to zupełnie z moimi obserwacjami.
Owszem, są i przypadki, kiedy depresja jest spowodowana fizycznymi uszkodzeniami organizmu. Ale są to przypadki marginalne. To nie je mamy na myśli, kiedy mówimy, że 300 milionów ludzi na świecie cierpi na depresję.
Uważam, że depresja jest nie zjawiskiem, na które nie mamy wpływu, ale skutkiem. Skutkiem długotrwałych, nierozwiązywanych, nieuświadamianych i często nawet nienazywanych problemów psychicznych i mentalnych.
Powszechnie panuje zwyczaj sprowadzania wszystkich problemów ze zdrowiem do zmian chemicznych w mózgu. To w mózgu widzi się ostateczną przyczynę depresji. Jest to oczywisty nonsens, bo zmiany w mózgu też się skądś biorą. Zmiany w mózgu też są objawem.
Ok, wiem, że to moje widzenie depresji nie ma podstaw naukowych, bo robię tutaj jedno ważne założenie.
Zakładam, że człowiek jest bardziej skomplikowanym tworem niż biologiczna maszyna molekularna, a jego sfery pozamaterialne (umysł, psychika, sfera duchowa) nie są abstrakcyjnymi pojęciami, które w rzeczywistości są tylko emanacją fizycznych zjawisk w naszej percepcji.
Widzę człowieka inaczej. Mój model zakłada, że sfery fizyczna, psychiczna i duchowa istnieją w człowieku jednocześnie. Wszystkie są realne. I wszystkie wpływają na siebie nawzajem. Zmiany w każdej z nich mogą być przyczyną zmian w każdej innej.
Przyjmując taki model człowieka, przyczyn depresji można szukać gdzie indziej niż tylko w mózgu.
I tam ich właśnie szukam.
Niewiele miałem okazji to obserwacji epidemii depresji, ale to co do tej pory widziałem, każe mi podejrzewać, że wspólnym źródłem tego intensywnego braku poczucia sensu życia, jest nieświadomość lub zakłamanie w prowadzeniu swojego życia.
Wśród ludzi, którzy świadomie wzięli życie w swoje ręce – a takich ludzi akurat znam dużo – przewlekła depresja nie występuje. Ci ludzie mają zwykle życie trudniejsze niż przeciętne, ryzykują daleko więcej i ponoszą koszty swojego trybu życia, mają więc swoje dni załamania, zmęczenia, smutku, przygnębienia. Ale depresji nie mają. Przeciwnie, chęć do życia jest na ogół duża i silna, a po gorszych okresach szybko wraca.
Depresja – trwała i przewlekła – jest za to powszechna tam, gdzie ludzie uprawiają konformizm życiowy, robią co im się każe, pracują tam gdzie ich przyjmą, żenią się z tym, kto ich zechce, przestrzegają norm społecznych. Są tak zwanymi normalnymi ludźmi.
Moja teoria na dziś jest taka, że depresja to skutek odkładania pytań „kim jestem i czego naprawdę chcę” na później. Bo zdecydowana większość ludzi zakłada, że zna prawidłowe odpowiedzi na te pytania.
Odpowiedź na pytanie „kim jestem?” brzmi: „jestem tym, kim inni oczekują, że będę„.
Odpowiedź na pytanie „czego chcę?” brzmi: „bezpieczeństwa, wygody, akceptacji społecznej„.
Ludzie w bogatych społeczeństwach Zachodu osiągają te cele dość łatwo, a osiągnąwszy uznają, że przyszła pora na bycie szczęśliwym. Tyle, że szczęśliwi nie są. Coraz mniej im się chce cokolwiek. Coraz mniejsze poczucie satysfakcji i sensu. Coraz większe poczucie codziennej walki, wysiłku, zmęczenia. I co z tym zrobić?
Nic. Robić to samo co przez całe życie: lecieć z wiatrem, płynąć z prądem, dostosowywać się i kontynuować zgodnie z pierwotnym planem. Jak śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence: „naszym celem jest ogólnie biorąc konsekwentna kontynuacja programu„.
Ale ten plan nie może się udać. Bo odpowiedzi na te dwa ważne pytania są nieprawdziwe z tej choćby przyczyny, że nie ma czegoś takiego jak „prawidłowa odpowiedź”.
Więc postępowanie zgodnie z wytycznymi przyjętymi z zewnątrz tylko przypadkowo może przynieść prawdziwy spokój, szczęście, chęć działania i radość z tego działania. Bo żeby człowiek czuł radość ze swojego działania w życiu, musi czuć że robi to w zgodzie z sobą.`
Depresja jest wtedy kiedy nie ma radości z działania i nie ma chęci do działania.
Człowiek, który latami żył w konflikcie ze sobą tłumiąc własną tożsamość, chęci i potrzeby, który nie zna prawdy o sobie samym, bo nie chce jej znać, ostatecznie może być tak zmęczony ciągłym wysiłkiem chowania się przed sobą samym, że wyczerpany, nie będzie już w stanie ruszyć palcem i wstać z łóżka.
I to jest właśnie depresja.
I depresja… ma rację. Depresja to odruch obronny organizmu, który odpowiada na odruch obronny psychiki, przed dalszym marnowaniem życia. Bardzo dobrze, że człowiek ma depresję, bo dzięki niej nie kontynuuje drogi, którą wcale iść nie chce.
Według obowiązującego w medycynie modelu człowieka źródłem depresji są zmiany chemiczne w mózgu a chemię należy leczyć chemią. Masz depresję? Weź lekarstwo. Pomoże? Pomoże. Wyleczy? Nie wyleczy.
Według bardziej skomplikowanego modelu człowieka, o którym mówiłem, źródłem depresji jest, mówiąc w największym skrócie, tłumienie prawdy o sobie. Lekarstwo? Prawda.
Tak, tylko łatwiej powiedzieć niż zrobić. Już sama możliwość odkrycia prawdy o sobie przeraża większość ludzi. Uświadomienie sobie prawdy o sobie może przecież (i powinno!) prowadzić do rewolucyjnych zmian w życiu. Może skutkować zmianą pracy, środowiska, miasta, kraju, kultury, rodziny, żony, orientacji seksualnej, płci, kościoła, religii, przekonań. Nawet ludzie bez depresji (wśród nich na pewno wielu przyszłych chorych), z którymi rozmawiam, dostają często odruchu paniki, kiedy zaczynam pytać o ich prawdziwe potrzeby, marzenia, pragnienia.
Ludzie rzadko wiedzą czego chcą. Ale to jeszcze nie problem. Problemem jest kiedy nie chcą wiedzieć. A największym kiedy wiedzą, ale tego nie akceptują. I chowają siebie samych. Głęboko.
Tak widzę problem depresji. Jej źródło jest w psychice. Głęboko.
Przypadki, kiedy depresja ma źródło fizyczne (znam jeden przypadek) albo duchowe (sam byłem takim przypadkiem) są rzadkie i nie sprawiają większych problemów. Pierwsze da się wyleczyć tabletkami, a na drugie jest inny sposób.
Skala występowania depresji w Europie jest dowodem na to, że żyjemy w zakłamanym społeczeństwie, opartym na nieprawdziwych założeniach. Nic dziwnego, że ciągłe utrzymywanie we własnym umyśle fikcji jest ponad siły.