Lubiłem dyskietki. Pamięci flash nie lubię.
Bo dyskietka była fizyczna. Ruszała się, więc była żywa. Jak mały robocik. Można było zobaczyć jak działa, usłyszeć jak działa i dotknąć jak działa.
Lubiłem sobie przesuwać metalową klapkę i zaglądać do środka. W środku na magnetycznym krążku siedziały sobie dane. Jak chomik w domku.
A starsze, wielkie dyskietki pięciocalowe? Były wielkie, toporne, psuły się łatwo i wszystko miały na wierzchu, ale za to ich stacja dysków! Stacja dysków miała super-fajną rzecz: absolutnie genialną klapkę. Po wsadzeniu dyskietki trzeba było klapkę zamknąć za dyskietką. I ta klapka była najfajniejsza.
A dzisiejsza pamięć flash? Co ma? Gówno ma! Nic nie ma. Nic się nie rusza, nic nie widać, nic nie słychać. Dotknąć nie ma czego, nie ma się czym pobawić. Najwyżej plastikową obudową za parę centów made in China. Działa i tyle. Nudne. Martwe.
A jak przestaje działać to co wtedy? Wtedy się nie zagląda ostrożnie do środka, nie zdmuchuje delikatnie kurzu, nie dociska mocniej w nadziei, że może chociaż raz zadziała. Nie przeżywa się niczego. Tylko się wyrzuca.
Nawet cię nie może prąd kopnąć.
A o kasetach magnetofonowych to już nawet nie wspomnę. Były kochane.
Ja wiem, że fajnie mieć taką pojemność i taką wygodę: setki gigabajtów które mieszczą się w kieszeni. Doceniam to, korzystam z tego, ale niczego to nie zmienia.
Bo wraz z urokiem starych rozwiązań zniknęła też i przyjemność starych rozwiązań. Zyskaliśmy nowe możliwości, ale straciliśmy satysfakcję i entuzjazm.
Kto żył w tamtych czasach wie, że mało jest dziś gier, które potrafią tak ucieszyć co dwadzieścia lat temu gra, która się składała z paru kresek, a wczytywała się z kasety cztery minuty. Mimo, że tamtą robiły dwie osoby, a dzisiaj 100-osobowy zespół profesjonalistów.
Ale nie jest to tylko jęczenie starego pryka, że „za moich czasów to dopiero były bajty!” Wcale nie!
Bo sądzę, że ten dawny klimat to nie jest coś, co musi naturalnie przeminąć i trzeba pogodzić się, że świat się zmienia i wszystko parszywieje. Wcale nie! Myślę, że to raczej coś, co zapomniano w pościgu za wygodą, za szpanowaniem super-grafiką, za czymś co można pieprznąć na okładkę i opakowanie, żeby ktoś się w sklepie ślinił i wydał kupę kasy. Marketing po prostu. Zapomniano przy tym o zwykłej, starej dobrej zabawie, przyjemności, ludzkim cieszeniu się byle duperelem.
Dzieci to wiedzą. Zawsze będą wiedzieć, że zabawa paroma patykami z lasu może być dużo fajniejsza niż super-zabawka za tysiąc złotych.
I ja mówię, że trzeba się od nich uczyć.