O tej porze roku wraca dyskusja moralna pod tytułem: dawać na Owsiaka czy nie dawać.
Rzygać mi się chce od tego roztrząsania. Nie dlatego, że moralna strona decyzji życiowych zalatuje obłudną świętoszkowatością. Może i zalatuje, ale wielu ludzi zupełnie szczerze szuka tego co dobre. Wiedzą, że ich decyzje mają konsekwencje. I chwała im za to.
Nie, mnie mdli co innego: to mianowicie, że kwestia wydania 10 złotych urasta do rangi decyzji historycznej.
I tak: jedni wydają, bo chcą zmieniać świat na lepsze. Chcą ratować dzieci świata. I oczami wyobraźni widzą długi rząd szpitali, a w nich milion dzieci, które uśmiechnięte stają z łoża śmierci. I to wszystko ta jedna dycha. Twoja dycha.
Z kolei ci, co nie wydają, widzą dalej. Oni są mądrzejsi. Oni widzą, że co prawda milion dzieci wstanie z łoża śmierci, ale pierdyliard innych zginie w okropnych męczarniach z powodu upadku służby zdrowia. Albowiem zdemoralizowany rozdawnictwem naród i rozgoryczeni pracownicy służby zdrowia wyjdą z widłami na ulicę by zatopić umęczoną Rzeczpospolitą w krwi.
Nie mówiąc już o tym, że 2 złote z tych 10 idzie na Fundusz Walki z Chrześcijaństwem bezpośrednio do szatana, z którym Owsiak zawarł obustronnie korzystną umowę.
I to wszystko te 10 złotych.
Ileż to człowiek jest w stanie teorii wymyślić, żeby usprawiedliwić zwykłe skąpstwo!
A ja daję z zupełnie prymitywnych pobudek: bo mam w dupie te 10 złotych. Wali mnie to czy mam o 10 złotych więcej czy mniej. Czy to lump, Owsiak czy babcia Marysia – skoro chce, to niech se ma i niech se wyda na co chce.
Już dawno temu stwierdziłem, że kwestia tego czy dać komuś 10 złotych nie powinna zajmować dłużej niż 3 sekundy. Bo 10 złotych nie jest więcej warte.
Polacy… Z byle gówna zrobią zaraz Sprawę Narodową Wielkiej Wagi.
Nie dam na Owsiaka, bo się przyczyniam do zła. Nie wyrzucę spleśniałej bułki, bo w Afryce dzieci głodują. Nie zagłosuję na tego, kogo popieram, bo „głos mi się zmarnuje”. No tak, bo przecież od mojego głosu zależą losy galaktyki. Moja decyzja jest super-ważna, przechyla szalę i zmienia historię.
Co za nadęty naród, rany boskie…
A najlepsze, że ci sami ludzie, którzy sobie wyobrażają, że ich dycha zmienia świat, lekceważą to, na co mają naprawdę wpływ: rodzinę, partnera życiowego, przyjaciół, pracę.
Poświęcą dwie godziny żeby rozmawiać o zanieczyszczeniu planety, ale bez trzech sekund namysłu wypieprzą peta na trawnik pod blokiem.
I dlatego mdli mnie od tych dyskusji nad moralną stroną dawania na Owsiaka. Bo dziwnym trafem nie dyskutują nigdy ci, co dali milion. Tylko ci, którym żal pięciu złotych.