Dla wtórnych analfabetów (którzy dawno temu powinni przestać mnie czytać) zbiorczy komentarz do poprzedniego tekstu.
Nie rozumiem w ogóle po co mnie tacy ludzie subskrybują, skoro mają tak niską poprzeczkę myślową. Ale jeżeli tu jesteście (mam nadzieję, że już niedługo) postaram się coś wam rzec wprost, krótkimi zdaniami, i bez figur retorycznych.
Film „Ida” jest bardzo dobry.
Nie mówię nigdzie, że jest zły.
Czy jest to jasne? Czy nie zauważyłeś? Czy to dla ciebie niespodzianka? Jeżeli nie jest jasne, to przeczytaj jeszcze raz co napisałem i tym razem się skup na tym co czytasz, a nie na sobie.
Ani nie narzekam na sukces filmu ani się tym sukcesem nie ekscytuję.
Dlaczego?
Bo jestem dorosły i mam własne życie. I w tym moim życiu sukces to rzecz normalna. Porażka to też rzecz normalna.
Dla ciebie być może nie, zwłaszcza jeżeli wiedziesz życie przeciętnego Polaka: bez porażek, bez sukcesów, bez zmian i w ogóle bez niczego, poza rutynowym powtarzaniem tego co „los przyniósł” w zamian za święty spokój stałej wypłaty z etatu.
Dlatego też zapewne spodziewasz się, że podchodzę do wiadomości o tym, że jakiś polski film dostał prestiżową nagrodę, tak jak ty – z wypiekami na twarzy. Nic podobnego.
Nie jestem też owcą-miernotą, której podstawą samooceny jest fakt, że się urodziła w Polsce. Więc bije brawo jak cokolwiek polskiego gdzieś na wielkim świecie zauważą, bo ma poczucie, że to nie sukces jakiegoś obcego faceta, tylko NASZ.
Niestety, tutaj też się nie dogadamy. Fakt jest taki, że „Ida” to nie jest sukces Polski. Nie, nie mój i nie twój. To sukces reżysera, scenarzysty, producenta, aktorów. Chłopaka trzymającego mikrofon na kiju. Jedynie treść i styl filmu zahacza o coś, co nas łączy – i właśnie to komentuję.
Co więc autor (Martin Lechowicz) miał na myśli?
Otóż zwrócił on uwagę na fakt, że jedyne polskie filmy, które są doceniane na świecie, to filmy smutne, przygnębiające, rozliczeniowe. Najczęściej dotykające kwestii narodowych albo religijnych.
Polskie komedie są do dupy. Filmy sensacyjne są nudne i robione bez wyczucia, bo mają z reguły koszmarny, prymitywny scenariusz i mierne, sztuczne dialogi. Horrorów nie ma. Romansów nie ma. Fantastyki nie ma (chyba, że ktoś pamięta film Wiedźmin” z 2001 liczyć, ale ja wolałbym o nim zapomnieć). I w ogóle nic nie ma. Poza oczywiście wojnami, powstaniami, Polską, rozliczeniami. Bolesną historią narodu. Poza księdzem i Żydem.
Naturalnym zjawiskiem na każdym rynku jest specjalizacja. Co by było gdyby tutaj też nastąpiła? Byłoby to zjawisko ciekawe, bo z jednej strony cieszymy się, że coś „naszego” jest na świecie docenione. A z drugiej strony te nasze fajności to same negatywne, ciężkie tematy, przygnębiające i trudne, czyli takie, których normalny człowiek na co dzień unika. Na dodatek mało zrozumiałe dla kogokolwiek spoza Polski.
I autor na tę własnie ciekawostkę zwraca nam uwagę w swoim tekście.
Czego połowa komentujących w ogóle nie zauważyła, bo była tak skoncentrowana na sobie, że nie zrozumiała o czym w ogóle on mówi. Jak kobieta, do której mąż mówi „może zjemy dziś sałatkę”, a ona na to: „sam jesteś gruby!”
Tacy ludzie są proszeni o opuszczenie tego miejsca.
Idźcie stąd. Naprawdę. Nie żartuję. Mam dość was i waszej głupoty, mam dość tego wiecznego oceniania wszystkich i wszystkiego według swojej własnej miarki. Dość ludzi, którzy założyli, że świat istnieje po to, żeby dbać o ich dobre samopoczucie.
Idź sobie.
I jak będziesz wychodzić, to proszę cię: nie pisz „dislike”, „unsub”, „rozczarowałem się tobą, Martin”, et hoc genus omne. Bo:
1. Nic to nie wnosi do rozmowy
2. Nikt cię nie zna, nikomu nic nie dałeś, więc nikt się nie zmartwi
3. Gówno to kogo obchodzi
Przychodzenie, wychodzenie, subskrybowanie, odsubskrybowanie to są rzeczy normalne. Jak ktoś czuję potrzebę anonsowania takich rzeczy, to dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że coś z nim nie tak.
Bo to tak, jakbyś wychodząc ze sklepu spożywczego krzyczał do wszystkich obecnych „wychodzę!”
Wychodzisz, ale na egocentrycznego dupka, który normalne rzeczy przeżywa jak mrówka okres i koniecznie musi się wszystkimi z tym podzielić.
Nie wiem, może uważasz, że należy ci się uwaga innych z racji tego, że istniejesz? Masz cokolwiek do powiedzenia poza „halo, tu jestem”?
Nikogo nie obchodzisz, przyjacielu.
Brzmi to może brutalnie, ale jeżeli się głębiej nad tym zastanowisz, znajdziesz w tym wiele wolności. Nikogo nie obchodzisz – więc możesz wszystko.
I mówię to bez najmniejszej ironii.
Aha, i proszę cię, człowieku: nie pisz rzeczy w stylu „Martin chce zwrócić na siebie uwagę, więc pisze”. No przecież wychodzisz na kompletnego durnia.
Noż OCZYWIŚCIE, że jak piszę to chcę zwrócić na siebie uwagę! A co, widziałeś kiedyś kogoś, kto publicznie pisze, regularnie coś publikuje i NIE CHCE na siebie zwrócić uwagi? Matko, to po co on pisze? Żeby go NIE czytali?
Czy jak ktoś w tym kraju powie „proszę państwa o chwilę uwagi, chcę coś powiedzieć” to słyszy gwizdy i widzi lecące kamienie? Jak inaczej coś powiedzieć do innych, kiedy się nie zwróci na siebie uwagi?
Pomyślcie czasem, ludzie, zanim napiszecie, bo jak rany… Za chwilę będą mówić, że „Martin znów napisał o czymś ciekawym i wywołał dyskusję” i to też będzie zarzut.
I jak już piszesz coś w komentarzu, to błagam: postaraj się skomentować TEKST, a nie ocenę aktualnego stanu umysłowego autora. Rozumiemy, że chcesz, żeby wszyscy uznali w tobie zdolnego psychologa, który na podstawie jednego tekstu (którego zresztą nie zrozumiał) jest w stanie wywnioskować czy pacjent ma się źle czy dobrze. Ale szanse że trafisz są naprawdę nikłe.
O wiele większe szanse są na to, że wszyscy zobaczą w tobie mało sympatyczną plotkarę, która uwielbia oceniać innych.
Wiem, tekst, który wymaga rozciągnięcia umysłu poza to, co ustalone, może być nieprzyjemny w odbiorze. Taki tekst mówi ci: „popatrz z mojej strony”, a ty akceptujesz tylko własną stronę. Nie łatwiej machnąć na to ręką i stwierdziwszy autorytarnie, że autor jest krytykantem/kretynem/kutasem, rozgrzeszyć się z lenistwa umysłowego? No pewnie, że łatwiej!
Sęk w tym, że to doskonale widać, kiedy ktoś mówi nie „ad rem” ale „ad personam”. I dla tych, z którymi naprawdę rozmawiać warto, będzie to znak, żeby z tobą nie gadali. Bo nie przychodzisz rozmawiać, przychodzisz oceniać.
Wybacz, ale nikt cię na sędziego nie ustanawiał. Nie zasiadasz w żadnym jury.
A wydawanie publicznych ocen człowieka, którego się nie zna, jest oznaką nie tylko głupoty, ale przede wszystkim strasznego buractwa. Nie wiem, gdzie ty się uchowałeś, skoro sądzisz, że to akceptowalne formy komunikacji interpersonalnej.
Jeżeli po tym wszystkim czujesz, że coś z tego co napisałem, dotyczy troszkę ciebie, to hej, nie jest źle! Nie ma się co przejmować ani gniewać. Przeciwnie, wychodzi na to, że jesteśmy razem w gronie ludzi myślących. Bo najważniejsze nie to kto się z kim zgadza, ale to, że zrozumiałeś co czytasz. I to, że mi się udało przekazać to bez większych nieporozumień po drodze.
Jeżeli z kolei czujesz bliżej nieokreślone wkurzenie i szukasz sobie teraz w głowie racjonalizacji tego faktu, to najprawdopodobniej znak, że nie dopuszczasz do siebie nic, co ci nie pasuje do raz zaklepanej wizji świata. Wizji, w której jesteś rozsądną, niegłupią osobą o najlepszych możliwych poglądach.
W rzeczywistości możesz być chodzącym koszmarem. A prawie na pewno jesteś wtórnym analfabetą. A co najgorsze: na własne życzenie. Nie rozumiesz tego, co czytasz nie dlatego, że jesteś za głupi, ale dlatego że nie pasuje ci to, co widzisz. Więc wolisz nie rozumieć, nie widzieć, zamknąć się na wszystko i walczyć o swoje.
Nie ma co się męczyć i zastanawiać, nie warto doszukiwać o co autorowi chodziło, bo po co tracić czas? Skoro z góry wiadomo KIM JEST to po co słuchać CO MÓWI?
Zrób więc przysługę sobie i nam, i odejdź w ciszy. Ja naprawdę nie chcę pisać do takich ludzi, mówię to od dawna. Nie chcę, żeby mnie czytali i nie chcę znosić ich głupich, niedorzecznych, nic nie wnoszących, skoncentrowanych na sobie i własnych projekcjach komentarzy.
Jeżeli ci trudno, to przypomnij sobie, że jesteś zbyt wspaniały, żeby tu być. Że nie chcesz tracić czasu na czytanie takiego sfrustrowanego, zgorzkniałego, nieszczęśliwego publicysty. Zwłaszcza, że wiesz: on chce zwrócić na siebie uwagę. To o czymś świadczy, you know.
Zamiast tego idź czytać tego wyważonego, spokojnego, rozsądnego faceta, który ma – zupełny zbieg okoliczności – dokładnie takie same poglądy jak ty i który – przypadek nad przypadki – pisze dokładnie to, co chcesz usłyszeć.
Ja chcę pisać, bardzo lubię pisać. I mam o czym pisać, nie piszę nigdy dla samego pisania. Świat jest ciekawy, a ja jestem ciekawy świata.
Ale chcę rozmawiać z ludźmi, którzy skupią się na temacie. I postarają się zrozumieć. Co wolą rozumieć niż oceniać.
Wtórnym analfabetom z góry dziękuję.