Mam wstręt do fanów. A jeszcze większy do jutuberów.
Szczerze mówiąc zawsze miałem. Nie tylko moich fanów, do fanów generalnie, jako zjawiska. Zrozumcie mnie dobrze – kiedy mówię „fan” nie mam na myśli kogoś, kto słucha twórcy, wraca do niego i go wspiera. Ktoś taki to ważny powód tworzenia. Ale mi o coś innego chodzi.
Mówiąc „fan” mam na myśli kogoś, z kim twórca ma relację na zasadzie, za przeproszeniem, dupy: fan wchodzi do owej dupy twórcy, twórca wchodzi zaś fanowi. I tak obaj łaskoczą się wzajemnie w części czułe, co stanowi główny sens twórcze działalności.
Tak dziś działa świat dużych mediów. W szczególności internetowych.
Niektórzy nazywają takich ludzi brutalnie: „medialna dziwka”. Ale raz, że już bez przesady z tą wulgarnością, a dwa, że to nie oddaje dobrze natury zjawiska.
Niedawno miał miejsce Orange Video Fest. To taki spęd aktualnie popularnych jutuberów. Lubię spotkania twórców, ale Orange Video Fest postrzegam jako coroczną okazję dla wielkiej korporacji, żeby wydoić do reszty internetowe krowy, które nie mają do siebie krzty szacunku, przy minimum kosztów własnych.
Wydaje mi się, że wyczuwam kryjącą się tuż pod powierzchnią korporacyjnej uprzejmości pogardę jaką tuzy prawdziwego biznesu żywią dla tych wszystkich tanich przyciągaczy niewymagającej hołoty z YouTube.
W moim pojęciu #jutuber to nie żaden twórca, tylko naganiasz fanów właśnie. To nie kwestia jakości tego co się tworzy, ale priorytetów i motywacji. Są wyjątki, ale odłożywszy na bok ich małą grupkę i mówiąc o całości, polscy jutuberzy jako ludzie i twórcy są to nie jaja, a wydmuszki. Elity nowego świata, nauczyciele młodzieży, wychowawcy przyszłych pokoleń (czy chcą czy nie chcą), co to prowadzą rzesze innych nie mając sami żadnego celu. Celem jest jedynie chęć, żeby ktoś za nimi szedł. Kto? Dokąd? Wszystko jedno. Ważne ile.
Zebranie tej mizerii ludzkiego ducha w jednym miejscu to wyczyn porównywalny ze zgromadzeniem roju much: zrób porządną kupę i muchy same przylecą. Bo jutubera interesuje tylko, podkreślam: TYLKO rozgłos. A jego wartość jako człowieka mierzy się wyłącznie, podkreślam: WYŁĄCZNIE ilością subskrypcji.
Nie wierzysz? To zerknij na tą relację z festiwalu i zwróć uwagę jak podpisano uczestników.
Jak w obozie koncentracyjnym: numerkami.
Sam fakt, że jutuber obecność na czymś w stylu OrangeVideoFest uważa za zaszczyt, świadczy najlepiej o tym, że nie uważa się za twórcę, który ceni swoją tożsamość i niezależność, co mówi, bo ma coś do powiedzenia. Indywidualność? Autentyczność? A jechał ich sęk – jest okazja, żeby się znowu pokazać. Jutuber zrobi wszystko żeby zwiększyć swój numerek. Bo cała jego tożsamość to właśnie ten numerek.
Wojtek Szumański – jest taki grajek. Lubię gościa i wierzę, że ma potencjał żeby być fantastycznym twórcą. Umie się i śmiać, i mówić poważnie, ma inteligencję, głos i słowa własne, niepowtarzalne, trwałe. Takie, które nie służą tylko napędzaniu widzów, ale potrafią zmieniać świat. Siedzi w nim coś więcej niż numerek.
Ale myślę sobie: dokąd on chce dojść? Jeszcze trochę i będę musiał się do niego zwracać tak jak go podpisali: „panie 32269”.
Nic dziwnego więc, że wyczuwając nieświadomie jaka jest natura jutubowej sławy jutuberzy chętnie gromadzą się w grupy wzajemnego wsparcia, gdzie przekonują się nawzajem, że tworzą coś wartościowego, a nie byle gówno w fajnym opakowaniu, którego za 3 lata nikt nie będzie nawet pamiętał. Mówiąc do siebie per „jutuber” starają się nadać temu słowu nową wartość, symbol nowego, wspaniałego świata. Świata, w którym byle gówniarz byle pierdnięciem staje się wzorem do naśladowania dla miliona innych gówniarzy.
Zdaje się, że mamy wszyscy teraz podziwiać narodziny tego nowego świata.
Niestety – przykra rzecz: nikt tego podziwiać nie chce. Nawet ci, którzy tworzą ocean subskrybentów czują na dnie serca pogardę dla tych, których subskrybują. Widać to po tym jak fan traktuje swojego idola: z góry. Jak swojego osobistego nadwornego błazna. Danie „suba” jest jak skinięcie berłem, spędzenie minuty nad tym, nad czym ktoś pracował przez miesiąc to łaska. Fan spodziewa się wręcz wdzięczności za to, że doi jutubera, i – o zgrozo – dostaje ją!
Kiedy jakiś fan podejdzie do mnie w taki sposób, wyśmiewam go i wysyłam do diabła. Ja nie jestem tu dla niego, wyobraźcie sobie. Ja jestem tu, bo mam coś do powiedzenia. Mój słuchacz, czytelnik, widz to nie ktoś, za kim latam, to człowiek jak ja, z którym wspólnie coś chcę przemyśleć i przeżyć. Któremu chcę coś pokazać. Mam szacunek do niego, nie pogardę. I nie zniosę też pogardy od niego.
Bo nie jestem jutuberem. Nie jestem „panem 17523”.
Różnię się od cybermarianów, wpyt i innych abstrahujów czymś fundamentalnym. Nie w tym rzecz, że jestem za poważnym starym prykiem, co nie rozumie nowych czasów. Lubię się bawić i wygłupiać, ale rzecz w tym, po co i dlaczego robię to, co robię. I że jestem w tym co publikuję niepodległy. Nie służę królestwu statystyk.
Tylko wtedy twórca może być autentyczny, tylko wtedy wyrażać to co naprawdę ma do powiedzenia, kiedy nie lata za fanami jak pijak za wódką.
Nie nazywaj mnie więc „jutuberem”. Nie zasłużyłem sobie na to.