Mój krótki wpis z czwartku wywołał istną lawinę komentarzy. Biorąc pod uwagę jakość dyskucji w tych komentarzach, należałoby raczej powiedzieć: sraczkę. Obfitą i długotrwałą.
Skala reakcji była niedorzecznie wysoka w porównaniu z tym co faktycznie napisałem.
Wyjaśnię więc tym mniej trzeźwym umysłom co autor miał na myśli. Otóż miał on na myśli to co bardzo często ma na myśli: że ludzie mają tendencję do olewania istoty rzeczy i zamiast o owej istocie rozmawiać, demonstrują swój aktualny stan psychiczny. Który z reguły polega na tym, że widzi się w drugim idiotę.
Fakt, że w drugim widzisz stale idiotę może być skutkiem dwóch czynników:
- wszyscy dookoła ciebie są idiotami
- masz coś z oczami
Tak naprawdę to nie z oczami jest problem, tylko raczej z uszami. Bo uczciwość każe najpierw posłuchać, a potem dopiero oceniać. Ale panie, po co słuchać? Już po gębie widać, że idiota.
Z idiotami jest tak: człowiek napotyka drugiego, który doszedł do zupełnie innych wniosków. I co się dzieje? Włącza się w głowie następujący tok rozumowania:
- Ja wiem wszystko co trzeba wiedzieć na ten temat
- On też to wie albo tego nie wie; jeżeli nie wie to niech poczyta
- Jeżeli wie i wiedząc nie umie wyciągnąć prawidłowych wniosków, znaczy – idiota
- Ergo: idiota na 100% – można zacząć bluzgać
Powyższe rozumowanie jest prawdziwe. Ale tylko wtedy kiedy jesteś omnibusem, ewentualnie Panem Bogiem, i wiesz wszystko, rozumiesz wszystko i wiadomo na pewno, że nie istnieje nic, co mogłeś przegapić, nie zauważyć albo zrozumieć błędnie.
W przeciwnym wypadku wszystko wskazuje na to, że jesteś aroganckim bucem.
Po tym wpisie spodziewałem się, że ktoś inteligentny napisze w odpowiedzi „za i przeciw kreacjonizmowi”, gdzie poda symetryczne pięć punktów. Liczyłem nawet na to, bo „5 mocnych argumentów kreacjonistów” byłoby jeszcze lepsze. Pośmiałbym się równo.
Może zresztą ktoś to już napisał, ale nie mam czasu ani siły czytać 180 komentarzy, z których połowa to demonstracja pogardy.
W tej całej sprawie nie rozumiem jednej rzeczy: skąd u tak wielu osób ta gorąca zaciętość w dowodzeniu, że ewolucja jest, była, będzie, musi być, że to oczywiste, że na 100%, na 1000%, że jak bum cyk cyk i książka od biologii, bo tako rzecze Darwin, Dawkins i Babcia Malina.
Co tym ludziom tak na tym zależy, że ktoś ma to w dupie?
Albo gorzej: nie wierzy, że była ewolucja?
No to niech se nie wierzy, i co z tego?
Jak spotykasz kogoś kto nie wierzy, że warto inwestować w złoto, to nie piszesz długich, zaangażowanych komentarzy zakończonych negatywną oceną stanu umysłowego adwersarza. Ale jak napisze, że według niego żyrafa nigdy nie miała krótkiej szyi to dostajesz gorączki internetowej nocy.
Why?!
Jeżeli ktoś nie wierzy w grawitację – to rozumiem, że może szkodzić. Może zacząć skakać przez okno w celach lotniczych. Więc ty tłumaczysz matołkowi, żeby nie skakał, bo grawitacja jest.
Ale w jaki na Boga (istniejącego bądź nie) sposób może komuś zaszkodzić niewiara w teorię ewolucji?!
Czy ktoś mi to może wyjaśnić?
No ja nie wierzę. I co? Zaszkodziło mi? Nie zauważyłem. No to czego się tak uwziąłeś, żeby koniecznie się dopi***alać akurat o to?
No co się takiego stanie jak ktoś sobie powie, że świat nie zrobił się sam, tylko go zrobiło UFO, Bóg albo Potwór Spaghetti? Stracisz pracę? Wujek ci dupę pasem zerżnie? W Kościele Świętej Ewolucji dostaniesz naganę, że utraciłeś wiernego? Terroryści ci żonę zgwałcą?
Nie? No to po wałka tak to przeżywasz, jak mrówka okres? Po kij wyzywasz ludzi, tracisz czas i przyjaciół, skoro od faktu czy ktoś wierzy w to czy tamto nie zależy w jego ani twoim życiu absolutnie nic?
Żeby być fair: kreacjoniści też o wiele zaczęsto się zachowują jakby się spodziewali pioruna z nieba za każdego, kto nie powie „przebacz mi Panie, że wierzyłem w ewolucję żaby”. Ale oni są tu w mniejszości i chętniej dyskutują o faktach, zamiast się okładać dowodzeniem kto z nas jest bardziej naukowy i lepszego linka poda.
Ale istnieje spora grupa obrońców ewolucji, którzy się zachowują jak kontrreformacja albo Islam. Podstawić za „Allah” „ewolucja” i okazuje się, że reakcje są takie same.
Tylko wierzenia inne.
Wychodzi na to, że w ludziach siedzi głęboka potrzeba religijności. A dokładniej mówiąc: fanatyzmu religijnego.
Wodza! Idei! Sztandaru! Naprzód do boju za wiarę, za naukę, za Allaha!
A nie lepiej tak odpieprzyć się od innych ludzi? Niech sobie wierzą. Posłuchajże drugiego z ciekawością.
Jeżeli jesteś pewny własnego zdania, to czemu czujesz potrzebę reagowania na to co mówi? Powiedz co sam myślisz, tak jak on przedstawił. Powiedz dlaczego masz inne zdanie i tyle. Nie musisz od razu atakować człowieka. Płacą ci za to, czy co? Co cię on obchodzi? Niech się myli. Kracjonizm mu nie zaszkodzi. Z okna nie skoczy.
Więc skoro jego przekonania nie szkodzą ani jemu ani tobie, zachowaj się jak wolny człowiek: daj drugiemu żyć po swojemu.
Bo walcząc o jego prawo do wierzenia w to, co uważasz za kompletną bzdurę, walczysz tym samym o prawo do wierzenia we własną kompletną bzdurę.
I na tym polega wolność.
Wolność – trudna rzecz. Trzeba się najpierw nauczyć ją dawać, żeby móc z niej korzystać.