Znów zadzwonili do mnie z mBanku. Panienka o głosie zardzewiałego robota i takiejż charyzmie miała pecha, bo dwa dni temu wróciłem z Izraela. Po tygodniu targowania się z upierdliwymi Arabami o każdą pestkę od cytryny, człowiek nabiera takiej asertywności, że aż sam jestem zaskoczony.
Bez jednego obraźliwego słowa, bez jednej inwektywy wygłosiłem panience taki monolog, że boję się, że teraz siedzi w kiblu i płacze. Nie dlatego, że ją czymkolwiek uraziłem. Dlatego, że uświadomiłem jej zapewne jak obrzydliwą ma pracę. Większość ludzi nie potrafi wyrazić precyzyjnie tego co czuje, kiedy o jedenastej rano telefon przerywa im pracę i okazuje się, że to kolejny serdeczny telefon od banku, który nas wszystkich tak kocha, że dzwoni częściej niż mama. Ja potrafię.
Gryzę się tym trochę, nie lubię sprawiać ludziom przykrości. Nikt nie lubi. Ale myślę sobie, że jak raz przestaną wydzwaniać z cudownymi ofertami, to kolejne panienki unikną podobnego losu. A ja nie będę tracić czasu.
Z drugiej strony to doskonałe ćwiczenie asertywności. Ale ja już chyba więcej nie potrzebuję. W odmawianiu, banowaniu i wysyłaniu ludzi do diabła, jestem co najmniej magistrem.