Imigranci, jak wiadomo, nie zajmują się niczym innym tylko braniem zasiłków, gwałceniem naszych kobiet oraz niszczeniem naszej kultury.
Jest to łatwe do udowodnienia. Tak samo jak łatwo można udowodnić, że zajmują się tym blondyni, leworęczni albo Polacy. Wystarczy tylko znaleźć odpowiednio liczną grupę osób, z których można wybrać interesujące nas przypadki i opublikować je na Facebook’u.
I tak jak każdy imigrant jest złodziejem, gwałcicielem i bije żonę, tak samo każdy Polak jest złodziejem, gwałcicielem i bije żonę. Albo Francuz. Albo student. Albo dżinsiarz (to ten co chodzi w dżinsach).
Głupota generalnie jest śmieszna, więc dobrze się bawię.
Jeszcze bardziej mnie rozśmiesza pojawiająca się nieubłaganie w takich przypadkach „naszość”. Przykładowo, gwałcenie zawsze dotyczy „naszych” kobiet. Czyich, pytam? Bo na pewno nie mojej. Moja kobieta jest moja, a nie nasza. Ale możliwe, że to wyjątek, biorąc pod uwagę, że najwyraźniej wszystkie inne są wspólne, skoro ci źli studenci, blondyni czy imigranci gwałcą wyłącznie nasze kobiety.
Ale najwięcej czkawki ze śmiechu dostaję, jak słyszę o „naszej kulturze”. Już nawet nie o to chodzi, że kultury najwięcej bronią ludzie, którzy usypiają słysząc słowo „teatr”, a Ogiński kojarzy im się tylko z wódką. Ludzie o szerokich zainteresowaniach muzycznych, bo i techno lubią i disco-polo, a czasem nawet i house podejdzie. Byle polski.
A niech im tam, skoro czegoś koniecznie chcą bronić, niech już będzie, że bronią tej kultury.
Ale jakiej oni kultury bronią, pytam? Rozejrzyjcie się wokół – gdzie w Polsce zostało coś jeszcze, co nie przywędrowało zza granicy? Wszystko co wartościowe przyszło z zewnątrz. Wyjątki to chyba tylko wódka i wigilia. I trochę piosenek śpiewanych przy tej wódce na wigilii, a to też tylko na malowniczych polskich zadupiach. Ale ja, mimo, że większość życia mieszkam w Polsce, dopiero tej zimy pierwszy raz tych piosenek słuchałem.
I mimo, że to zdecydowanie polska, unikalna kultura, to umówmy się, że nie najwyższych lotów jednak. Na pewno nie na tyle, żeby jej bronić. Ani nie na tyle, żeby ktoś ją chciał atakować.
Polska kultura to jeszcze chleb, bigos, pierogi i flaki. To piosenki Jacka Kaczmarskiego. I moje. I trochę książek, ale mało. Ogólnie rzecz biorąc książki po polsku są tak marne, że nawet Polacy ich nie chcą czytać. Dwie trzecie Polaków w 2014 nie przeczytało ani jednej książki. Na szczycie list bestsellerów polskojęzycznych są książki polityczne albo religijne. Reszta to tłumaczenia. I tyle z polskiej kultury.
Żeby w kraju kulturowo skolonizowanym przez Niemców i Ruskich, Austriaków, Francuzów i Amerykanów mówić o „naszej” kulturze trzeba być zupełnym ignorantem. Toż nawet język, w którym się to mówi, jest słyszalnym dowodem na to, jak absurdalna jest ta obrona.
O obronie kultury to można mówić w Japonii albo w Teksasie. Powalczyć o zanikającą własną kulturę mogą Niemcy, Francuzi czy Anglicy. Ale w Polsce? W Polsce to po kulturze zostały tylko rezerwaty.
Więc jak ci, jeden z drugim, obrońco kultury tak zależy, to zacznijże swoją walkę od tego, żeby przeczytać jakąś książkę.
Może być nawet któraś z moich.
A potem podziel się tym postem z innymi na Facebook’u. Może im też przyjdzie do głowy, że kulturze najbardziej się można przysłużyć budując ją lub pomagając tym, którzy to robią.
Bo odcinanie się od innych kultur lub niszczenie ich to nie jest „obrona naszej kultury”. To barbarzyństwo. Na które nie powinniśmy pozwalać ani sobie, ani innym.