Dojrzał.
Pamiętam czasy jak się rodził i dorastał – był wtedy takim chłopcem typu Tom Sawyer, co kocha przygody, lubi się bawić, eksperymentuje i robi wszystko co mu tylko przyjdzie do głowy.
Z internetem zaprzyjaźniał się ten, kto chciał więcej niż to co już jest – chciał tego, co może być. Świat dla wizjonerów, technologicznych czarodziejów z wyobraźnią i odwagą.
A teraz ten mały internet wyrósł na wysokiego, przystojnego sprzedawcę w krawacie, z błyszczącym uśmiechem, ulizanym włosem, który w co drugim zdaniu mówi słowo „sukces”. Reklam w internecie więcej niż w Telewizji Polskiej. I nie ma wpisu, zdjęcia, filmiku bez logo w kącie i obowiązkowego nawoływania: „polub mnie”, „subskrybuj mnie”, „zapisz się na nasz specjalnie dla ciebie przygotowany newsletter”.
Nic w tym niezwykłego. Gówniarz dojrzał.
To było nieuniknione. Każdy nowy rynek, każda przestrzeń przechodzi te same etapy i każda kończy się tak samo: na lataniu z wywieszonym jęzorem za klientem, czytelnikiem, widzem. Konsumentem.
Aż się chce znowu obejrzeć „Fight Club” i zacząć robić mydło.
Jakoś mnie mniej cieszy ten dojrzały internet. Jakoś inaczej wyobrażałem sobie wolny rynek jako gówniarz w PRL-u.
Nie wziąłem pod uwagę tego, że skutkiem nadmiaru wszystkiego będzie to, że w każdym produkcie najmniej ważny stanie się sam produkt – bo cały wysiłek ludzie będą wkładać w naganianie do tego produktu. Wszystko ma wyglądać idealnie. Nieustanna kontrola jakości. Na tym polega dojrzałość.
Internet dojrzał.
Wiem, że to normalne, ale smętnie mi jakoś. Wiem, że nie powinno się zatrzymywać czasu ani poddawać nostalgii. Ale prawda jest taka, że chyba jednak wolałem tamtego gówniarza.