Siergiej Łoźnica nakręcił dokument o nazwie „Austerlitz”, w którym pokazuje jak turyści zwiedzają obozy Sachsenhausen i Dachau.
Jak?
No właśnie sęk w tym, że normalnie. Są ubrani jak im wygodnie, jedzą jak są głodni, piją jak jest gorąco i robią sobie zdjęcia z bramą z napisem „Arbeit mach Frei” w tle.
Jak napisali w recenzji filmu na gazeta.pl: „turystów ubranych na czarno, z zakrytymi rękami i kolanami, można policzyć na palcach jednej ręki„.
Obawiam się, że jeszcze mniej jest turystów ubranych w wysokie, czarne kapelusze, chodzących na kolanach lub niosących dwumetrowe krzyże na plecach, ale co z tego wynika? Powinni być?
Nie rozumiem zupełnie dlaczego autor wypatruje wśród turystów akurat ludzi z zakrytymi rękami. Czy coś się złego stanie, jak wszyscy zobaczą, że ktoś inny też ma ręce? Czy może chodzi o to, że istnieje jakaś potrzeba, żeby na terenie muzeum się więcej pocić?
Jeden z komentujących napisał nawet całą listę zaleceń dla zwiedzających obozy koncentracyjne:
1. czy stroje wchodzących do obozów powinny być obwarowane restrykcjami, jak np. w kościołach i meczetach? – TAK
2. Czy przez cały dzień zwiedzania w gorącu wypada jeść słodycze i kanapki, pić colę? NIE
3. Czy godzi się wejść do KL Dachau z pieskiem? NIE
4. Czy wolno robić selfie, śmiać się, żartować? NIE
5. Czy w zachowanych obozach należałoby wprowadzić jakieś sztywne zasady, cenzurę zachowania, milczenie? TAK
Komentujący podpisał się „birdy-niam-niam”. Obecność byłych obozów koncentracyjnych oznacza, że nie wolno jeść, nie wolno żartować, nie wolno mówić, ale przynajmniej wolno się przedstawiać jako „birdy-niam-niam”.
Też nie wiem dlaczego.
Jedyne uzasadnienie jakie pojawia się i w komentarzu i w tekście jest „bo to oczywiste”.
Nie, nie jest.
Dla mnie oczywiste jest, że póki żyję to jem, piję, gadam i cieszę się słońcem. A ponieważ słońce świeci tak samo nad łąką w lasku co nad trawą w Auschitz-Birkenau, mi się chce pić tak samo.
Tyle, jeżeli chodzi o to co oczywiste.
Ale jeżeli ktoś miałby ochotę rozmawiać, a nie rzucać oczywistościami i oburzeniami, to chcę zauważyć, że trudno o coś bardziej pełnego nadziei niż hałasy życia w miejscu śmierci. Jeżeli o mnie chodzi, to niech jedzą, niech piją, niech chodzą w głupich koszulkach, niech opowiadają głupie kawały! Niech wszechświat widzi, że życie pokonało śmierć, że nie poddało się, że ludzie w każdym wieku, każdej rasy i różnych języków nie chcą się zabijać, tylko chcą się bawić!
Trudno sobie wyobrazić życie w Dachau, ale nietrudno mi zgadnąć co by woleli widzieć nad sobą z grobów ci, którzy tam zginęli: czy ponure miny, czarne kolory i ciszę, czy bawiące się dzieci, krzyczące, biegające i jedzące lody.
Ten turystyczny gwar normalności to zwycięstwo tych, którzy tam zginęli. Czerń, milczenie, zakazy, a do tego jeszcze zmuszanie ludzi do znoszenia głodu i pragnienia, to satysfakcja dla tych, którzy to zbudowali.
A może powinniśmy wszyscy chodzić ubrani na szaro na naszych miejskich blokowiskach? My się bawimy, a nie pamiętamy co te bloki symbolizują. Uczcijmy ofiary PRL-u, nie chodząc nigdy w krótkich spodenkach, nie jedząc i nie pijąc.
A biorąc pod uwagę całą historię, w Warszawie powinny zostać wyznaczone specjalnie miejsca, gdzie wolno jeść i pić, bo to miasto to jedna wielka blizna.
Bo jak powiedział inny komentujący „najważniejsze to umieć się zachować godnie, a dokładnie to zgodnie z charakterem miejsca, które się odwiedza„.
Dobrze, że podał definicję tego co to znaczy „godnie”, bo ja bym na to nigdy nie wpadł, że godne zachowanie w burdelu to przelecieć wszystkie panienki. Biorąc to pod uwagę dochodzę do wniosku, że Jezus się zachowywał bardzo niegodnie. Może też powinniśmy wystawić pomniki SS-manom, że zachowywali się w Auschwitz „zgodnie z charakterem miejsca”, czyli godnie. Bardzo godni ludzie.
Póki co będę reprezentować tych wszystkich, którzy jedzą, piją i chodzą w krótkim jak im ciepło, niezależnie od miejsca. Mówią i żartują, i to nie tylko nad grobami milionów, ale w obliczu własnej śmierci, która zbliża się nieuchronnie z każdą minutą.
Przy tym ostatnim fakcie cały Holokaust nie ma znaczenia. Bo miliony śmierci innych ludzi nigdy nie będą tak dotkliwe jak jedna śmierć twoja.
W pełni świadomy tego, mam tylko jeden wybór: albo milczeć zawsze i wszędzie, albo wszędzie i zawsze żartować.
Wolę żartować. Nie wiem sam dlaczego. Ale jako, że robi to – i będzie – przeważająca większość z miliardów wciąż żywych ludzi, nie uważam za konieczne tłumaczyć się przed wami, pomyleńcami, co to chcecie żeby nie jeść, nie pić, nie rozmawiać, nie wprowadzać psa, nie jeść cukierka i nie robić zdjęć. Pocałujcie nas w dupę.
Nie będziemy przepraszać, że żyjemy.