Dziś w Hiszpanii władza zmusiła właścicieli restauracji, żeby je zamknęli. Na dwa tygodnie.
Władzy to nic nie kosztuje, a dobrze wygląda. Ale biorąc pod uwagę, że Torrevieja żyje z turystyki, a połowa mieszkańców to emeryci zza granicy, konsekwencje będą zapewne interesujące. Zwłaszcza ekonomiczne. Tym bardziej, że Hiszpania jest druga w kolejce do bankructwa. Pierwsze są Włochy.
Jak pokazała historia wszelkich kryzysów, decyzje władz częściej pogarszają sytuację niż poprawiają.
W tym wypadku zdaje się, że będzie podobnie. Bo władza nie pomyślała o tym, że bogaci emeryci z Torrevieja nie przyjechali tutaj gotować. Jedzą w restauracjach. Codziennie. To znaczy: jedli. Bo przez najbliższe 2 tygodnie nie zjedzą nawet oliwki.
W związku z tym, wszyscy na raz rzucili się właśnie do sklepów spożywczych. Teraz już muszą. Bo jak dziś się nie rzucą, to jutro nie będą mieć co jeść.
Zakaz obowiązuje od jutra, ale jak poszedłem do sklepu trzy godziny temu to było tam już cztery razy więcej ludzi niż normalnie. Ludzie rzecz jasna nie wymijali się w zalecanej odległości 2 metrów. Bo się nie da. Prędzej 2 centymetrów. I nikt niczego nie dezynfekował ani nie mył. Przy tej ilości klientów nie ma czasu.
Jeżeli więc do tej pory ktoś nie wpadł w histerię to teraz już nie ma wyboru. Bo jak dzisiaj nie dołączy do pielgrzymek sklepowych, to jutro będzie głodował.
I jeżeli do tej pory nie zaraziłem się jeszcze koronawirusem, to po wizycie w sklepie mam go na pewno. W kasie dostałem resztę, rachunek, i kolekcję zarazków. Bo do Torrevieja przyjeżdża cały świat. Chin i Włoch nie wykluczając.
Więc te wszystkie akcje rządowe są spóźnione o jakieś dwa miesiące. Nie widzę szans, żeby nikt nie był zarażony.
W zasadzie to jest fajnie. Bo dzięki zakazom rządu uratujemy jednego 80-letniego staruszka chorego na 5 rozmaitych chorób, który w ciągu tych 2 tygodni zaraziłby się w barze do którego codziennie chodzi. Tego zdrowego staruszka nagłośnimy. Postawimy go przed kamerami i niech ludzie wiedzą, ile dobrego zrobił dla nas rząd.
Niestety inny staruszek zginie. Z powodu tego, że przyjdą go odwiedzić dzieci, którym zamknięto szkoły. Tego staruszka nie pokażemy. Możliwe, że nawet go nie zauważymy.
Nie zauważymy też, że staruszka zaraziła się od maseczki, którą jej córka nosiła przez cały dzień po całym mieście a potem zostawiała w domu. Po to, żeby kolekcja bakterii i wirusów przyniesionych z całego miasta mogła się roznieść po całym mieszkaniu. A potem żeby dzieci mogły je rozdać ukochanym.
Ale zarazi się przede wszystkim cała masa ludzi, których zmuszono do przebywania w niewiarygodnie zatłoczonych sklepach – wymarzonych miejscach do rozprzestrzeniania się chorób. Lepszy sklep niż restauracja. W restauracji stoliki się myje jednak częściej niż kasy w sklepach. I ludzie nie stoją jeden za drugim oddychając sobie w kołnierz. No ale sorry, restauracji nie będzie, będą sklepy. Tak kazał rząd.
Ale najgorszym efektem dobrodziejstw władzy będzie doprowadzenie działających już na krawędzi upadku przedsiębiorców do desperacji. Bo jeżeli problemy ekonomiczne przerodzą się to w efekt lawinowy, to konsekwencje poczują nie tysiące, tylko miliony. I najbardziej typową konsekwencją nie będzie tydzień gorączki, tylko 5 lat biedy.
No ale to przecież nie jest wina rządu. To powikłania po koronawirusie. Rząd tylko ratował.
Tymczasem idę spać, bo coś mnie gardło zaczyna boleć. Byle do rana. Mmmm, kocham zapach histerii o poranku!