Byłem dziś na nabożeństwie w egzotycznym kościele. Już dobrych parę lat nie byłem w kościele. Było tak jak zapamiętałem: ludzie świetni i przeraźliwie nudno. Gościnny pastor jest takim mówcą jak ja baletnicą. Opowiadał takie oczywistości, że myślałem, że zjem swój kapelusz.
Ale jedną rzecz powiedział interesującą: kościół jest jak bank.
Genialne porównanie. Jemu chodziło o nawiązanie do przypowieści o głupim słudze, co tp zakopał talent a pan go ukarał mówiąc mu: „powinieneś był więc dać pieniądze moje bankierom, a ja po powrocie odebrałbym, co moje, z zyskiem” [Mat 25:27].
Ja się zgadzam, że kościoły są jak banki, ale z zupełnie innych powodów:
- Mówią, że mają dużo, ale w rzeczywistości mają najwyżej 5% pokrycia.
- Dbają bardziej o interes swój niż swoich klientów.
- Myślą więcej o tym, żeby nie stracić niż żeby zyskać.
- Rządzi nimi zamknięty krąg rodziny i znajomych.
- Dążą do tego, żebyś nic nie mógł zrobić bez ich kontroli.
- Jak chcesz z nimi współpracować, to najpierw ci zrobią wywiad z całego życia.
- Nikt ich nie lubi, nikt ich nie chce, ale każdy z nich korzysta.