Wczoraj mój kot zjadł komara.
Pierwszy raz widział komara. Śledził go długo i wielkim zainteresowaniem gapił się w sufit, gdzie komar robił ruchy jakby starał się przebić do sąsiadów z góry, jak to komar. A kot widział, że komar jest poza zasięgiem. Ale patrzył. Paczył nawet.
W końcu komar zszedł na ścianę. Tutaj żal nam się zrobiło kota, bo ciągle komar był poza zasięgiem. Więc wzięliśmy kota i podnieśliśmy trochę, żeby mógł sięgnąć.
A kot wziął łapki, otoczył nimi komara w opiekuńczym geście i wsadził sobie do buzi.
Zeżarł.
Oblizał się.
Musiał to być wyjątkowo smakowity komar.
Kot bardzo chciał znaleźć drugiego, ale nie było. Spodziewał się, że może my mamy jakiegoś, w lodówce czy gdzieś, i patrzył na nas prosząco. Ale my nie mieliśmy komara dla kota.
I tak sobie pomyślałem, że kot, który pierwszy raz zobaczyć komara i całe swoje życie spędził w bezpiecznym, ciepłym domu nie miał żadnej wątpliwości w sprawie odpowiedzi na pytanie co zrobić z komarem. Co zrobić? A zeżreć.
Widać natura kota zawsze w kocie siedzi. Niezależnie od warunków.
I zastanawiam się czy moja natura siedzi we mnie. Pomimo warunków.
Pewnie tak. Ale nawet nie do końca wiem jaka jest moja natura. Za dużo dookoła warunków.
Ale myślę, że się dowiem.
Jak zobaczę jakiegoś komara.