Na zdjęciu możesz zobaczyć piękną krakowską szopkę z 2017 roku.
Ale jeżeli się dobrze przyjrzysz, to zauważysz, że w centralnym miejscu, tam, gdzie tradycyjnie kładzie się malutkiego Jezusicka, znajduje się już nie taki malutki… Karol Wojtyła.
I wszyscy pozostali, czyli Maria, Józef, pasterze, święci, królowie i cała menażeria oddają centralnej postaci należną mu cześć.
W oczach twórcy tej szopki papież najwyraźniej wygryzł z miejsca Jezusa. Albo też papież i Jezus to jedno i to samo.
Wiadomo, że szkopka krakowska to rzecz umowna i na tym jej urok polega, żeby pomieszać lajkonika z trzema królami i najlepiej, żeby wszyscy jedli obwarzanki.
Ale w tym klimatycznym kociołku symboli, zawsze podstawą było Boże Narodzenie. Świętowanie faktu, że Jezus się urodził.
Tymczasem pierwszy raz w życiu widzę szkopkę bożonarodzeniową, która upamiętnia fakt, że narodził się nam Karol Wojtyła.
I nie dość na tym: szkopa ilustruje jak cały wszechświat oddaje mu cześć. Kult Matki Boskiej to jest naprawdę małe piwo przy koncepcji, że Karol Wojtyła był wcieleniem Jezusa i jest centralną postacią historii o Bożym Narodzeniu.
Gdyby nie zdjęcie, nigdy bym nie uwierzył, że coś takiego może być publicznie wystawione i nie wywołuje protestów. Nawet w Polsce.