Facebook to jedna wielka kopiarka.
Mam parę tysięcy znajomych, a tych, którzy piszą coś od siebie jest z dziesięć. No może dwadzieścia.
Cała reszta kopiuje. Cała reszta najwyraźniej nie ma nic do powiedzenia albo jest zbyt leniwa, albo zbyt tchórzliwa, albo po prostu kocha być darmową kserokopiarką.
Codziennie rano wpadam sprawdzić co nowego, twórczego i ciekawego moi liczni znajomi mają do powiedzenia światu. I codziennie rano widzę, że nic. Za to odkryli całą kupę rzeczy, którą uznali za wartą nagłośnienia.
Może i faktycznie są rzeczy warte nagłośnienia, ale na miłość boską – jak można nie mieć kompletnie nic do powiedzenia samemu? Żeby chociaż twórczy komentarzyk tu i tam, przeróbeczka mała jakaś, spostrzeżonko nieśmiałe.
Z zasady nie przyjmuję do znajomych ludzi bez imienia, bez twarzy (albo nie daj boże z symbolem partii zamiast twarzy), ludzi agresywnych oraz tych, którzy chcą mnie znać tylko po to, żeby mi coś sprzedać.
Odtąd nie będę się zaznajamiać z ludźmi, u których stosunek oryginalnej treści do skopiowanej wynosi mniej niż 10%. No bo na po co mi znajomy, który nic sam nie mówi, tylko ciągle cytuje i kopiuje innych? Jeżeli nawet to, co cytuje, jest mądre, ciekawe i wartościowe to ja chcę mieć w znajomych autora tej treści, a nie tego kto treść skopiował.
A może to po prostu moje zboczenie jako twórcy? Albo raczej jako człowieka szukającego kontaktu z człowiekiem.
Z człowiekiem, a nie kserokopiarką.