Memento mori

2020-03-16Blog4357

Napisałem na blogu trylogię tekstów pod tytułem „Kocham zapach histerii o poranku”. Bardzo poczytna ta trylogia. Była pełna słowa „wirus”. Bardzo irytująca.

Mało kto potrafił wydłubać o co mi generalnie w tym wszystkim chodzi, i wcale się nie dziwię. W kraju, gdzie można być tylko za Wisłą albo Cracovią, za PO albo za PIS, katolikiem albo ateistą trudno otworzyć się na świat bez podziałów. Te podziały tworzą się automatycznie, bo tak zostały nam wytresowane mózgi. Dziś mamy podział: za kwarantanną albo przeciw. Przy czym właściwie wszyscy są za, dlatego biegają teraz za każdym, kto chociaż stęknie, że może coś nie tak niekoniecznie, żeby z zapałem rzucać się na niego i zademonstrować, że są po tej dobrej stronie podziału. Po tej zwycięskiej.

Przyznam: pobawiłem się trochę waszym kosztem, komentując sprawę na tyle nieprecyzyjnie, żeby najwięksi miłośnicy podziałów mogli się na mnie rzucić.

I rzucili się. Wypieprzyłem ich z radością. To był jeden z celów.

Dlatego mamy teraz szansę, że kiedy opowiem o co mi naprawdę chodzi, to żrący i toksyczni ludzie nie zasyfią rozmowy komentarzami o tym kto jest głupi bo czegoś tam nie przeczytał i źle coś innego policzył.

A mi chodzi o to, że umieram. A to zmienia perspektywę.

Nie powinna być to żadna nowość. Zwłaszcza teraz. Teoretycznie wszyscy umieramy i wszyscy o tym wiemy. Sęk w tym, że u jednych to ma wpływ na życie a u innych żadnego.

Myślisz może, że ci drudzy, co nie umierają, są szczęśliwsi? Że jak żyją wiecznie to żyją lepiej, pełniej, prawdziwiej, mocniej?

Ani trochę. Sęk w tym że ci, którzy nie umierają, nie żyją. Ci z kolei, którzy umierają, kochają życie.

Już wyjaśniam: ten kto kupuje domy, spłaca kredyty, gromadzi majątek, zdobywa tytuły, szczepi się na wszystko, ubezpiecza się od wszystkiego – czym on się kieruje w tym wszystkim? Czy umierający człowiek robiłby to wszystko?

Nie, nie robiłby, bo po co. Tak postępuje tylko człowiek, który wie, że nie umiera. Bo na co mu by było to wszystko co zgromadził skoro umiera?

A inny ktoś, kto sprzedaje wszystko i podróżuje, kto zmienia często pracę i miejsce zamieszkania, kto poznaje ludzi, próbuje ciągle nowych rzeczy – czym on się z kolei kieruje? Czy nie zachowuje się tak, jakby się spieszył, żeby sobie pożyć zanim umrze?

Dlatego mówię: żyje ten, kto umiera. A ten kto nie umiera, ten nie żyje.

I ja umieram. A ty?

Różnica między tymi postawami jest tak fundamentalna, że jedni z najwyższym trudem potrafią zrozumieć innych.

Ci, którzy nie umierają boją się wszystkiego. Ci, którzy umierają, śmieją się ze wszystkiego.

Ci, którzy nie umierają, chcą mieć jak najwięcej. Ci, którzy umierają, chcą doświadczyć jak najwięcej.

Ci, którzy nie umierają, wszystko traktują poważnie i się przejmują najmniejszym zagrożeniem. Ci, którzy umierają, wszystko traktują z dystansem i się nie przejmują największym zagrożeniem.

I co to ma wspólnego z wirusem, epidemią, zamykaniem granic i myciem rąk?

To, że w sytuacjach kryzysowych fundamentalne postawy ludzi dochodzą do głosu i ich podejście do życia staje się wyraźne. I to jest właśnie pora na pytania dużo ważniejsze niż „czy przeżyję”.

Pytanie „czy przeżyję” jest absurdalne, bo odpowiedź jest oczywista: nie. Nie przeżyjesz, sorry. Umrzesz. Tak jak ja. Twój dziadek, babcia, córka, sąsiad. Wszyscy.

Jeżeli nie na koronowirusa to na co innego, ale z całą pewnością, na sto procent umrzesz.

Więc jak to możliwe, że najczęstszym tematem w tych wszystkich dyskusjach o epidemii są statystyki umieralności? Ja wam podam prawdziwe statystyki: sto procent! Tyle ludzi umrze.

Ludzie wierzą w to, że nie umierają i właśnie dlatego tak się teraz boją że… mogą umrzeć.

No serio? Że „mogą”? To jest właściwe słowo?

Ja wiem, że umieram. Dlatego trudno się nie śmiać, będąc mną, kiedy ktoś mi z przerażeniem w oczach oznajmia, że moje prawdopodobieństwo śmierci wynosi teraz 0.02%. Albo 2%. Albo 15%.

A poprzednio to ile wynosiło?

Bo u mnie 100%. A u ciebie?

Zanim powiesz, że to jest gadanie o niczym albo o oczywistościach to pomyśl o jednym: czy naprawdę ta różnica w myśleniu nie wpływa na nic praktycznego?

Jeżeli nie, to dlaczego ja się śmieję a ty się przejmujesz?

Wyjaśnienie brzmi: bo Martin widocznie nie ma ani trochę empatii. To jest oskarżenie nie tylko głupie, ale i wyjątkowo podłe. Powyrzucałem wszystkich, którzy pozwolili sobie na tak obrzydliwe osądy, i mam nadzieję że więcej ich już nie spotkam. Bo nawet strach i niezrozumienie nie usprawiedliwia twierdzeń, że czyjąś motywacją jest radość z tego, że inni cierpią i jego dążeniem jest to, żeby cierpieli więcej. To tak jakby powiedzieć o kimś, że nie jest w ogóle człowiekiem, tylko potworem.

Ja się śmieję, bo się po prostu cieszę życiem – i cała tajemnica!

Powiesz: ale w obliczu tragedii jak można się cieszyć! To nie na miejscu!

Więc ja odpowiem: a kiedy będzie na to miejsce w takim razie? Ja mówię, że nigdy. Bo groźba śmierci nie minie nigdy. Każdy dzień mija każdemu z nas w cieniu tragedii, bo nasze życie ma tragedię wbudowaną w sobie. Nigdy nie masz gwarancji. Na nic. Poza śmiercią.

Dlatego ci, którzy szukają gwarancji bezpieczeństwa, nigdy nie mogą się w pełni z życia cieszyć. Niektórzy poszli w tym tak daleko, że z trudem potrafią cieszyć się w ogóle z czegokolwiek. Bo przecież umiemy liczyć, i zawsze możemy policzyć, że prawdopodobieństwo śmierci, choroby, cierpienia i kalectwa, wypadku, gwałtu, efektu cieplarnianego, niespodziewanego ataku zimy, zatrucia gazem i ataku terrorystycznego jest większe niż zero. I zawsze jest realny powód do strachu. Powtarzam: zawsze.

I dlatego napisałem te trzy teksty. I dlatego pytam w nich: co będzie po tym, kiedy kwarantanna się skończy? Czy wtedy ty, który nie umierasz, już będziesz bezpieczny? Czy wierzysz, że przyjdzie dzień, kiedy powody do strachu znikną i zaczniesz się cieszyć zamiast liczyć statystyki umierania na kolejną chorobę?

I nikt nie odkrył, że prawdziwym powodem zadania tego pytania jest próba dotarcia do innego pytania: czy wiesz, że umierasz?

Z perspektywy kogoś kto umiera, to, czym się różni grypa od koronawirusa, to są rozmowy bez większego znaczenia. Przecież on żył z ryzykiem zawsze. I dalej będzie żył z ryzykiem. Co najwyżej będzie częściej myć ręce. Albo nawet i o tym zapomni, pochłonięty radościami i smutkami życia.

Bo jeżeli umierasz, to im większe prawdopodobieństwo śmierci, tym większa radość, głód, chęć życia! Po to ludzie zdobywają szczyty. Po to uprawiają sporty ekstremalne. Po to narażają się w pracy, która jest niebezpieczna. Po to idą na wojnę, po chwałę, a nie po lepsze szanse przeżycia.

Ale jeżeli nie umierasz, to im większe prawdopodobieństwo śmierci, tym większy strach przed życiem. Zamykasz się w domu ze strachu przed śmiercią. I spodziewasz się najgorszego, bo czego chcesz uniknąć, na tym się koncentrujesz (co wie każdy doświadczony motocyklista, nota bene). Myślisz o najgorszym, więc nie śmiejesz się.

O, jeden z komentujących napisał mi coś o zachowaniu „powagi epidemii”. Biedny człowiek, trup kompletny. Ludzie się boją, a ja będę powagę zachowywać. Po co, pytam, żeby im jeszcze gorzej było? Nie wiem po co ten gość chce być w ogóle zdrowy z taką postawą życiową – żeby więcej lat móc się martwić o wszystko?

Epidemia i kwarantanna są genialną okazją, nie zmarnujmy jej! To okazja, że poczuć głód życia, uświadomić sobie, że jednak zrobi ci różnicę że pożyjesz jeszcze rok. Żeby zastanowić się po co w ogóle chcesz być zdrowy i silny i co zamierzasz w tym czasie zrobić. Czy po to, żeby martwić się o wszystko przez kolejne 40 lat? Czy żeby gromadzić nadmiar jedzenia, którego nigdy nie zjesz? Nadmiar pieniędzy, których nigdy nie wydasz? Żeby zbudować dom dzieciom, które nigdy nie będą w nim mieszkać, bo chcą żyć a nie czekać na śmierć?

Bo jest kolosalna różnica między tym kto żyje a tym, kto tylko unika śmierci.

Uświadomiłem sobie dość niedawno, że ja się tym właśnie zajmuje się od ponad 20 lat (dzięki patronom który rozumieją to co robię chyba lepiej niż ja sam): zarażam ludzi życiem. Czasem konieczne jest najpierw uświadomić im, że umierają.

Bo dopiero kiedy człowiek opowie się po stronie życia, wiedząc że umrze, wtedy dopiero może zacząć być szczęśliwy.

Ale kiedy człowiek jest po stronie śmierci, szczęście wycieka jak z dziurawego wiadra.

Bo przecież ryzyko śmierci jest wbudowane w życie twoje i moje. I jeżeli teraz cała energia twojego życia pójdzie w to, żeby minimalizować ryzyko, to ile ci zostanie energii na to życie w ogóle do czegoś wykorzystać?

No pomyśl uczciwie: jeżeli motorem twojego życia byłoby unikać śmierci, wypadków, chorób, błędów, bezrobocia, biedy – to co w ogóle jest wartościowe w takim życiu? Życie służy już wtedy tylko przedłużaniu życia. Jest jak uczenie studentów mniemanologii stosowanej, po to, żeby mogli zostawać profesorami i uczyć kolejnych studentów mniemanologii stosowanej.

Ale po co do cholery jest komu ta mniemanologia?

Teraz jest okazja, żeby się nad tym zastanowić. Rzucam więc na stół najbardziej poważne pytanie, na te spokojne 2 tygodnie przemyśleń: po co chcesz być zdrowy?

Rzucam więc na stół najbardziej poważne pytanie, na spokojne 2 tygodnie przemyśleń: po co chcesz być zdrowy?

Żeby żyć? Czy żeby spędzić swój czas na unikaniu chorób, unikaniu wypadków, unikaniu niebezpieczeństw, unikaniu życia?

Jeżeli wybierasz: żyć, jeżeli wiesz, że umierasz, tak jak ja, to nie zapomnij nigdy o tym. I śmiej się, jedz, pij, ciesz, skacz, wygłupiaj i żartuj w obliczu najczarniejszej nocy, nawet kiedy masz nie 2% szans na śmierć, ale 2% szans na przeżycie. Zwłaszcza wtedy.

Miej odwagę! Bo umrzeć musi każdy, ale żałosnym, tchórzliwym, zgorzkniałym nie musi być nikt. Jeżeli zaraza by wielu z nas wybiła to nie w tym będzie największe zło, że umrzemy, bo to i tak tylko kwestia czasu. Ale w tym, że nie żyliśmy z podniesioną głową i umarliśmy narzekając, oskarżając, uciekając. A nie jak ludzie szczęśliwi, odważni, weseli. Tacy, którzy żyli.

Człowiek odważny chociaż głupi może i pożyje krócej. Ale pożyje! Tchórz, choćby najmądrzejszy, nie pożyje wcale. I nikomu nie będzie brakowało wywodów o wyższości koronawirusa nad grypą, popartych wykresami. Ale żartów, podziękowań, słów zachęty – już tak.

Jeżeli zachorujesz, to choruj z nadzieją i cierpliwością. Wspominaj to co przeżyłeś. Możliwe, że przeżyjesz jeszcze więcej.

A jeżeli nie zachorujesz, to miej dobry humor, żartuj, uspokajaj, pocieszaj, zachęcaj, rozśmieszaj. Bo przecież wiesz, że umrzesz tak czy inaczej. Ale jeżeli ratowanie przed śmiercią jest ratowaniem skarbu, to przede wszystkim trzeba coś mieć, żeby to ratować. Bądź więc takim człowiekiem, żeby twoje życie było skarbem. Bo jeżeli nie jest, to czemu się boisz? Co możesz stracić? Żal ci mieszkania, że dopiero co wyremontowane? A co, miałeś zamiar w nim żyć wiecznie?

A to, czy lepiej siedzieć w domu czy nie, zamykać granice czy nie, to nie jest warte pięciu sekund czasu jeżeli nie kochasz żyć, a jedynie boisz się stracić życie.

No i niestety – jestem pewny teraz, że tych co umierają, więc kochają żyć, co uwielbiają być szczęśliwymi jest wśród nas mało. Ale to dobrze. Bo przecież to nie zdrowi potrzebują lekarza.

Dlatego was tak męczę niezrozumiałymi wpisami, dziwnymi komentarzami i śmiechem nie na miejscu, bo mam zawsze wielką nadzieję, że jeszcze więcej osób zarażę inną perspektywą, spojrzeniem innym na ten nasz dar życia z wbudowaną tragedią. I że niejeden załapie, że zawsze jest dobry czas, żeby być szczęśliwym i zarażać życiem.

A przy okazji nagranie, które zrobiłem w sobotę, spotkanie z dwoma typami co olali wirusy i jeżdżą sobie

Z perspektywy zakażeń nie wiem czy to mądre czy nie, że oni tak jeżdżą. Ale wiem to, że odwaga i radość są piękne. A trzęsienie dupą jest odpychające.

I wiem, że nikt, kto się sam cieszy życiem, nigdy nie najmniejszej chęci robić krzywdy innym. Nawet jak tamci się nie cieszą. Więc nie piszcie, proszę, głupot jakichś o tym, żeśmy podczas rozmowy kaszleli specjalnie na milion biednych staruszków. No bo jak rany, ludzie… Panujmy nad sobą trochę. Po później będzie wstyd.

Więc co mogę powiedzieć na koniec poza oczywistością?

Że lepiej być szczęśliwym i umrzeć, niż jako nieszczęśliwy żyć wiecznie.

Podziel się z głupim światem