Nagrałem ostatnio bardzo ciekawy i społecznie cenny odcinek z jednym byłym ministrantem. Teraz już nie jest ministrantem, bo jest lektorem. Nic tam sensacyjnego nie ma, poza faktem znanym i oczywistym, że w tym wszystkim nie chodzi w ogóle o Boga. Ale to chyba nudne, bo już się nikt nie spodziewa w kościele Boga, etyki, moralności czy innych takich obciachowych staroci.
Dzisiaj pisze do mnie jakaś kobita, nie przedstawia się tylko każe mi zadzwonić. Kulturalnie mówię, że z akwizytorami raczej nie rozmawiam, więc może chociaż powie „dzień dobry, jestem Jadźka” zamiast „dzwoń pan do mnie zaraz, bo jestem ważna„.
Okazało się, że to nie sprzedawca dachowych ogniw fotogalwanicznych, który dostrzega możliwość współpracy z kimś kto nie ma domu, tylko mama byłego ministranta. I z miejsca zaczyna krzyczeć na mnie wykrzyknikami, że mam usunąć filmik z YouTube, natychmiast, już, raz dwa, raz dwa, bo ona tak chce. No że mam. Natychmiast i bez dyskusji mi tu.
Próba nawiązania rozmowy, z której być może dowiedziałbym się z czym konkretnie ma problem, gdzie jest w tym nagraniu coś nie tak, dlaczego sądzi że jest moją mamą i może mi rozkazywać oraz ewentualnie dlaczego nie zażyła dziś nic na uspokojenie, nie dała wyników.
Ponieważ nie mam 8 lat, nie jestem już katolikiem i nie chodzę do szkoły, więc i nie posikałem się ze strachu na wieść, że ktoś ode mnie czegoś żąda z trzema wykrzyknikami na końcu.
Odrzekłem jej, i cytuję dosłownie:
„Nie.”
– Martin Lechowicz
Koniec cytatu.
I po paru wymianach dość idiotycznych wypowiedzi ugrzęzła sprawa na tym, że mama jest bardzo, bardzo niezadowolona, niczym Putin na wieść, że Ukraina jednak nie zrezygnuje z NATO dla świętego spokoju. Syn natomiast się coś czuje niewyraźnie i też chciałby bardzo tego spokoju. Wcale mu się nie dziwię. No ba, kto by nie chciał spokoju! No może ja bym nie chciał. Chociaż nie: ja też bym chciał. Po dzisiejszym dniu na pewno. Ale na pewno nie za każdą cenę!
Podejrzenie się nasuwa, że to ksiądz się tak zbulwersował. Tylko nie wiadomo czym. Zbulwersował się, to i naciska. Dziwne, bo w nagraniu jest raczej pochwalony. Na wieki wieków, amen.
Myślę, że koncepcja „spokój jest fajny, ale nie za każdą cenę” powinna być aktualnie rozumiana całkiem dobrze, jeżeli sobie tylko człowiek wyobrazi że ksiądz z mamą to taki Putin, a dziennikarz którego się próbuje cenzurować to taka Ukraina. Oczywiście Ukraina może zrobić co sobie Putin życzy. Czy miałaby spokój? Pewnie. Czy Ukraina nie lubi spokoju? No pewnie, że lubi. Ale nie za wszelką cenę!
No właśnie. I ja też. Nie za wszelką cenę. Muszę mieć dobry powód, żeby niszczyć dobre, ciekawe i pożyteczne społecznie materiały.
Etyka dziennikarza, interes społeczny i zwykła przyzwoitość każą odmawiać usuwania materiałów tylko dlatego, że się komuś nie spodobały. Może ktoś widzi krytykę czegoś, co ktoś kocha bezwarunkowo i bezkrytycznie. Dobrze, niech się nie zgadza. Niech komentuje, sprostuje, polemizuje. Ale nie ma prawa odmawiać innym prawa do wyrażania własnego zdania, do ciężkiej cholery!
Nawet ksiądz. Zwłaszcza ksiądz.
I prawo polskie zgadza się ze mną. Art. 43 ustawy Prawo Prasowe mówi:
Art. 43, Prawo Prasowe
„Kto używa przemocy lub groźby bezprawnej w celu zmuszenia dziennikarza do opublikowania lub zaniechania opublikowania materiału prasowego albo do podjęcia lub zaniechania interwencji prasowej – podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”
Zaś artykuł 44 ma punkt napisany specjalnie dla mamy:
Art. 44, punkt 1, Prawo Prasowe
„Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”
Natomiast punkt 2 jakby specjalnie dla księdza:
Art. 44, punkt 2, Prawo Prasowe
„Tej samej karze podlega, kto nadużywając swego stanowiska lub funkcji działa na szkodę innej osoby z powodu krytyki prasowej, opublikowanej w społecznie uzasadnionym interesie”.
Ale pierniczyć te paragrafy. Używam tylko jak mnie zmuszą. Bo ja preferuję inną metodę rozwiązywania konfliktów: rozmową, słuchaniem siebie nawzajem, dobrą wolą i zrozumieniem. To pozwala na ogół znaleźć rozwiązanie lepsze niż siłowe.
No ale do tego to trzeba być dorosłym.
Ja mam wrażenie, że same dzieci mnie otaczają. Jak ktoś ma problem, to zamiast „cześć, jestem Wojtek, konflikt nam się zrobił, może spróbujemy go rozwiązać?” przychodzi najpierw pokrzyczeć, potem zastraszyć a na koniec grozić. No to jak to nazwać?
I tak cały dzień dzisiaj. Usiłuję się zorientować o co chodzi tym wszystkim ludziom i z czym konkretnie mają problem. I nie wiem. Tajemnica. Nikt nie chce powiedzieć co mu złego zrobiłem, tylko krzyczy, straszy, grozi. Jakby to mogło cokolwiek, k*rwa, rozwiązać.
A na koniec dnia jak se zaparkowałem samochód w niełatwy i skomplikowany sposób, to wyszedł z domu jakiś dziadek. Wychodzi i znowu: ani „dzień dobry” ani „jestem Bolek” tylko zaczyna krzyczeć straszliwie, że co to za instruktor z Dominiki, że na takie parkowania pozwala? I kiedy my (bo w trójkę jeździmy w ramach nauki jazdy) zastanawiamy się o co mu w ogóle chodzi, to gość rozwija szeroko wątek mówiąc, że to się w głowie nie mieści, że mu parkują tak blisko jego samochodu. Jak tak można?! Jego samochód jest skarbem i jest to skandal tak blisko niego przejeżdżać w trakcie parkowania. I w ogóle skąd tu ten samochód i gdzie ten jego właściciel mieszka, bo tu tylko parking dla mieszkańców. I że on TO zgłosi.
Z tego wszystkeigo nie powiedział CO właściwie zgłosi.
Pewnie to, że się boi o samochód. Że z nerwów spać nie może, bo mu parkują nieznane typy w samochodzie oznaczonym literą „L”. Że jak mu ktoś zarysuje to nie będzie miał czym jeździć do pracy.
Faktem jest, że se nadzwyczaj blisko przejeżdżałem w ramach tych manewrów, bo tam ciasno jak cholera. No, było z 10-15cm między samochodami. Z czego jestem raczej dumny. Kawał dobrego parkowania na styk. Ha, tak pięknie manewruję a nawet nie mam prawa jazdy!
Więc może i słusznie chłopina o słabych nerwach bał się na tym balkonie. Ja go rozumiem. I więcej powiem: chętnie bym mu obiecał uroczyście, że odtąd jego samochód będzie dla mnie święty i będę cały metr od niego przejeżdżał. I dotrzymałbym słowa.
Ale nie dał mi szansy. Wolał mordę drzeć. Ok, no to skoro tak, to bądź pan łaskaw się p***ić.
Podobnież życzę dobrej nocy księdzu oraz jego wszystkim mamom z parafii. Oraz w ogóle każdemu, kto woli zachowywać się jak gówniarz, wydzierać się, nadymać i wymuszać, zamiast przynajmniej spróbować wyjaśnić o co chodzi i zadeklarować gotowość do negocjacji, albo do wysłuchania chociaż.
I tak cały dzień wszyscy wrzeszczą na mnie, chociaż póki co nikomu nic złego nie zrobiłem. Program se jest i nikomu nie zaszkodził. Samochód jest cały i stoi sobie jak stał.
I wszyscy ci ludzie z nerwicą w głowie i panice w sercu, cały czas twierdzą, że im chodzi tylko jedno: o spokój!
Eh, ileż to w życiu trzeba się nawrzeszczeć, żeby mieć w końcu ten umiłowany spokój.