Miękki rasizm polski

2018-02-18Blog2703

Na konferencji prasowej w Monachium premier Morawiecki zajechał korwinizmem.

Na pytanie dziennikarza czy rząd polski zamierza karać go za opowiedzenie historii (prawdziwej) o tym, że w czasach wojny jacyś Polacy wydali jego rodzinę w ręce Gestapo, premier skłamał, że nie.

Skłamał jak najbardziej poprawnie. Kiedy się już forsuje taką ustawę, to trzeba potem ładnie kłamać.

Ale powiedzieć „nie” wydawało mu się za mało, poza tym chciał czymś zabłysnąć. W tym momencie zadał sobie pytanie: jak by to zrobił Korwin?

Pan Janusz powiedziałby: Szanowni Państwo, owszem, w czasie Holokaustu byli polscy sprawcy, albo byli i żydowscy sprawcy, tak samo jak i niemieccy sprawcy. A co, nie byli? No tak, czy nie – powiedziałby Korwin triumfalnie – tak czy nie?

I tak właśnie powiedział Morawiecki.

I teraz dziwią się wszyscy, że świat dostał opadu szczęki. No jaki głupi świat, uprzedzony jakiś. Nie chce zaakceptować takich prostych, logicznych faktów.

U Korwina to ja się już nie dziwię, bo jest socjopatą.

Ale kim jest Morawiecki, że wyłażą z niego takie rzeczy?

Widzę tu jedną możliwą odpowiedź: rasistą.

Przy czym ten jego rasizm jest taki, jak u wielu znanych mi Polaków: nieuświadomiony. I w zasadzie nie wiem nawet czy należy o to tych ludzi obwiniać, bo rasizm jest nam wpajany w tym kraju od dziecka, jako coś tak naturalnego, jak jedzenie chleba na śniadanie.

No bo powiedzcie szczerze, kogo z nas odruchowo razi wierszyk Brzechwy, że „Murzynek Bambo w Afryce mieszka„? Nikogo, prawda? Jak ktoś się czepia, to nas dziwi.

No dobrze, ale wyobraźcie sobie tą samą bajkę w wersji odwrotnej: „Polaczek Chlejcio w Warszawie mieszka„.

Coś nie tak. Co, że „Polaczek” czy że „Chlejcio„? A czymże się różni „Murzynek” od „Polaczek„? Oba słowa mają konotację pogardliwą. „Chlejcio„? A to odpowiednik słowa „Bambo„, które, sorry, ale przecież pochodzi od „bambus„!

Jeżeli nie dowierzasz, że „bambus” jest określeniem wybitnie rasistowskim, to znajdź dwóch czarnoskórych studentów i pierwszemu powiedz:

– Hej, stary, która godzina?

A potem zapytaj drugiego:

– Hej, bambus, która godzina?

Po reakcji zobaczysz, czy to było rasistowskie czy nie.

I co? Nie zauważyłeś tego „bambusa” w wierszyku, nie?

Ja też nie.

Dla mnie to po prostu taka wesoła bajka, bez żadnych tam dziwnych podtekstów ani intencji obrażania kogokolwiek. I to pewnie prawda. No bo nie uwierzę, że Brzechwa próbował szerzyć rasizm! Ale niezależnie od intencji ta bajka i tysiąc innych kulturowych powiedzonek, historyjek, żartów, wyrazów twarzy, tonów głosu itd. wykształciły w nas tą charakterystyczną dla każdego kto się wychował w Polsce, cechę dzielenia świat na lepszych i gorszych na podstawie przynależności do grup: rasy, koloru, kultury, religii, narodu.

Czyli w skrócie: rasizm.

Skojarzenia ze słowami „Murzyn”, „Żyd”, „ruski”, „Niemiec”, „Świadek Jehowy”, „Ukrainiec”, którymi nasączyło nas polskie wychowanie, niosą w sobie nieokreślone, ale wyczuwalne, poczucie pogardy wobec czegoś gorszego.

Skądś się wzięło to, że w języku polskim w ogóle nie ma zwykłego, codziennego słowa określającego człowieka o ciemnej skórze. Wszystkie nazwa są albo oficjalne i nadęte albo negatywne.

Ciemnoskóry? Nadęte. Murzyn? Negatywne. Czarny? Negatywne. Lekko, ale jednak. Nie powiesz przecież „patrz, czarny idzie”. „Murzyn” z kolei kojarzy się trochę za dużo z dżunglą, Afryką i tak dalej. Wszystkie inne określenia jakie mi przychodzą do głowy są już super-negatywne i poniżające.

To samo z homoseksualistami. Gdyby nie importowane słowo „gej” to w ogóle by nie było jak mówić. Korwin wymyślił neutralne w jego mniemaniu słowo „homoś”, ale w rzeczywistości jest bardziej pogardliwe (chociaż mniej dosadne) niż „słowo na p”, które Facebook namiętnie cenzuruje.

Dobrze się tu sprawdza to, co napisał Mrożek do Lema: Polak Polaka albo pierdoli albo certoli.

Jak widać Murzyna też.

I ten sam proces, który za czasów Rzeczpospolitej sprawiał, że Polacy traktowali z wyższością i lekceważeniem Litwinów, Ukraińców czy Żydów, dziś powoduje, że traktują z góry Arabów, Murzynów czy Muzułmanów. To taki „miękki” rasizm: pogarda – tak, pogromy – nie. Tolerancja – tak, równe prawa – nie.

Czy to właśnie ten kulturowo wpojony rasizm kazał Morawieckiemu udowadniać wszystkim na międzynarodowej konferencji, że nie jest rasistą? Co go popchnęło, żeby zacząć nagle przekonywać, w najgorszym możliwym czasie, miejscu i kontekście, że on, Morawiecki, jest człowiek na poziomie, on traktuje ludzi tak samo i na równi, niezależnie od tego czy są Żydami, Polakami czy Niemcami.

Ta odpowiedź, zrównująca pięknie wszystkie narody na gruncie bycia szują i oprawcą, wydawała się jemu samemu naturalna, neutralna i bezpieczna. Inaczej by się przecież powstrzymał.

Co ma w głowie ten człowiek? Co go tak oślepiło, że w czasie trwania wyjątkowo zgodnego, międzynarodowego potępienia dla nowej ustawy, która to robi przestępcę z każdego, kto obwini o złe czyny Polaków (wyłącznie Polaków!) odciął się ni z gruchy ni z pietruchy od tego, żeby zrobić różnicę między różnymi narodami i państwami?

Bo zrobił to w sytuacji, kiedy akurat różnica, tak generalnie patrząc, jednak ewidentnie była. Premier Izraela też nie rozumie skąd u Morawieckiego coś takiego. Odpowiedział na tą wypowiedź oburzeniem, sugerując, że polski premier coś chyba nie rozumie historii. Ale przecież to nie może być prawdziwy powód, Morawiecki na pewno wie, że podczas Holokaustu między Niemcami a Żydami różnica była jednak spora, a współczynnik kat/ofiara w obu grupach no jednak się trochę różnił.

Bo jeżeli, jak to widzi Morawiecki, nie jest ważne czy to Żyd bił czy Żyda bili, czy to Polak strzelał czy do Polaka strzelali, to może ta nowa ustawa powinna brzmieć: „kto wbrew faktom przypisuje komukolwiek współodpowiedzialność za zbrodnie (…)„. Ale póki co ustawa brzmi: „kto wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu współodpowiedzialność za zbrodnie (…)„.

W połączeniu z tak polskocentryczną ustawą wypowiedź premiera zrównująca wszystkie narody co do winy, brzmi jak coś między przyznaniem się do schizofrenii a ogłoszeniem Narodu Polskiego świętym.

Coś w samym Matuszu pchnęło go do tego, żeby oślepł na te oczywistości, i musiało to coś być silne.

Więc co? Moja teoria brzmi: chęć udowadniania jak bardzo jest się nierasistowskim. Ale takie udowadnianie kończy się zwykle katastrofą, jeżeli robi to ktoś, kto ma tak głęboko zakodowanego „Murzynka Bambo”, „Żyda lichwiarza” i „Turka brudasa”, że nie umie widzieć świata inaczej.

I nie chodzi o to, że ktoś ma tu złe intencje. Jestem pewien, że premier Morawiecki (podobnie zresztą jak Donald Trump) bardzo nie chce być rasistą, ani jako premier, ani jako człowiek. I że sam nie wierzy, że nim jest. No ale, obaj są, sorry.

Po prostu nikt nie jest w stanie pogodzić ze sobą rzeczy niemożliwych.

Bo prawdziwy problem tkwi w tym, że polska kultura jest od wieków tak przesiąknięta poczuciem wyższości wobec jednych i niższości wobec drugich, że stało się to integralną częścią polskiej kultury. Skoro tak wielu ludzi mówi: „nie można być Polakiem i nie być katolikiem” to ja powiem: „nie można być Polakiem i nie być rasistą„.

Ale to prawda tylko po części. Oczywiście, że można, tylko, że to już nie będzie to samo „bycie Polakiem„. Będzie inne. Nowe. Odcięte od paru wieków takiego a nie innego wychowania. Bo żeby się „miękkiego rasizmu” na dobre z głowy pozbyć, trzeba niestety zrezygnować ze pewnej części polskiej kultury. Co dla ludzi bezkrytycznie i bez ograniczeń „kochających Polskę” jest nie do zaakceptowania.

Ale zachodnie kraje to właśnie zrobiły: zrezygnowały z części siebie.

Współczesny niemiecki Niemiec nie ma już w głowie chęci panowania nad światem. Dla współczesnego brytyjskiego Brytyjczyka wizja budowania imperium jest czymś obcym i niezrozumiałym. Ale jeszcze sto lat temu było zupełnie inaczej. Niemcy i Brytyjczycy pozbyli się jako społeczeństwo historycznej części siebie: wszystkich tych rzeczy, które uznali za szkodliwe.

Polacy takich autoograniczeń kultury nie chcą ani zrozumieć ani zaakceptować. Dla Polaków polskość jest nienaruszalna. W całości.

I to wyjaśnia dlaczego tylu ludzi w Polsce widzi wokół siebie świat w wersji sprzed wieków, szukając w Niemcach agresji, w Brytyjczykach imperium. Ja też tego kiedyś odruchowo szukałem. Nie znalazłem ani jednego ani drugiego.

Ale coś mi się zdaje, że takiej reformacji w Polsce nie będzie. Że polski „miękki rasizm„, który w ostatnich latach wyszedł z ukrycia w ramach „wstawania z kolan„, nie podda się żadnym naciskom i potraktuje je tylko jako zachętę do mobilizacji.

Nieszczęście Polaków polega na tym, że pozwolili się uzależnić od tożsamości narodowej do tego stopnia, że są gotowi raczej zginąć razem z nią, niż dopuścić do jakikolwiek zmian. Są jak 40-letnie dziecko, które nie jest w stanie wyprowadzić się od mamy, żeby zmienić na lepsze i siebie i ją, żeby iść do przodu poddając się naturalnej kolei rzeczy. Wszystko się zmienia, i powinno się zmieniać. Ale zamiast tego mamy odtwarzanie w nieskończoność powtórek tego samego programu.

Dzisiejsza Polska jest jak film „Kevin sam w domu” z lektorem powtarzany tak długo, aż stracił do reszty sens. Nie jest już ani nowy, ani śmieszny. A zrozumiały nie był nigdy, bo wszyscy go słyszą tylko w wersji polskiej, przetłumaczone przez kogoś, kto w „dirty dancing” widzi „wirujący seks”, z oryginalnymi, prawdziwymi głosami zagłuszonymi niskim, uspokajającym, znajomym nam głosem. Wisi nam ten Kevin teraz jak kula u nogi. Ciąży, mdli, nudzi – ale być musi. Bo trzeba powtarzać. Bo „szkoda stracić roku”.

I nie mam wątpliwości: wychowywane w tym samym duchu kolejne pokolenia, dobijają na naszych oczach ten kraj do reszty. Mój wylot z Polski to już kwestia nie tylko wyboru, ale konieczności. Bo bez zdecydowanej reformy tego, co w ogóle znaczy „bycie Polakiem”, jest to tylko kwestia czasu, kiedy Polska stanie się krajem, w którym masz do wyboru: albo wyjechać i żyć albo zostać i zgnić.

I, jak powiedział Mrożek do Lema: niczego pośredniego nie ma.

Martin Lechowicz

PS. Proszę nie zarzucać mi ani „antypolskości” albo „niezdrowego kosmopolityzmu”. Gdyby mnie to nie obchodziło co się stanie z milionami ludźmi żyjącymi między Odrą a Bugiem, to bym o tym nie pisał, prawda? A jako, że świadomość choroby jest początkiem leczenia, mam nadzieję, że wskazując na złe strony Narodowej Tresury, zachęcę do wykorzenienia ich z głowy, aby te dobre mogły się uwidocznić. Bo czy gdyby Polacy pozbyli się na dobre wpojonego „miękkiego rasizmu” (zamiast się go, jak Morawiecki, wypierać), to czy wpojona gościnność by się tym mocniej nie ujawniła? Poślij ten tekst dalej. Większa będzie szansa, że jakiś dobry skutek odniesie.

Podziel się z głupim światem