Okazuje się, że w 2019 Ministerstwo Wojny (czy jak się to tam nazywa) będzie wzywać na przymusowe ćwiczenia 50 tysięcy osób.
Ci, którzy dostaną w prezencie jednodniowe szkolenia dostaną mundur, usłyszą pogadankę, złożą przysięgę i napiją się wódki z kolegami.
Ci, którzy dostaną dłuższe ćwiczenia, dostaną wódkę, usłyszą pogadankę, złożą mundur i nauczą się wstawać rano.
Generalnie wojsko służy do tego, żeby traktować wszystkich jak dzieci. Tyle, że dzieci nie piją wódki.
Ale zaczną, jak tak dalej pójdzie. Bo Ministerstwo robi akcję pod tytułem „Zostań żołnierzem Rzeczypospolitej”, co jest o tyle dziwne, że nie ma żadnej Rzeczypospolitej. Może i jest w Konstytucji, ale jak wiele razy pokazywałem na licznych przykładach, Konstytucja nie obchodzi nawet sądów, więc nie ma się co wygłupiać. Ten kraj niewiele ma już wspólnego z dawną Rzeczpospolitą.
Dzieci mogą zostać więc łatwo zwerbowane do zabawy w wojsko, biorąc pod uwagę, że i tak nie wiedzą co ze sobą w życiu robić, a studia jako wieczne wakacje są tak samo dobrą alternatywą co wojsko jako wieczna impreza.
A ponoć ministry mają brać do 50 roku życia. Tych starszych to głównie po to, żeby złożyli kolejną wersję przysięgi, bo wielu z nich przysięgało jeszcze w latach 80-tych bronić socjalistycznej ojczyzny.
Nie wiem zupełnie po co ich biorą. Przecież dziś dalej mają bronić socjalistycznej ojczyzny.
Nie wiem czy mogą po mnie przyjść czy nie, bo nie wiem jaki mam status a książeczkę wojskową spuściłem w kiblu. Ale tak jak za czasów przymusowego poboru odmawiałem kategorycznie współpracy z zorganizowaną instytucją służącą do mordowania ludzi w imię promocji jedynego słusznego zestawu kolorów na powierzchniach tkaninach łopoczących dostojnie na długich kijach, tak kategorycznie odmawiam i dziś.
Tym bardziej, że:
- Moja ojczyzna jest w niebie, a z innymi ojczyznami to ja mogę co najwyżej sympatyzować.
- W Polsce nie ma czego bronić, poza może pierogami, językiem i muzyką – ale tego akurat nikt atakować nie będzie, a gdyby nawet to zabijanie ludzi nie da się poprawić sytuacji ani literatury ani muzyki ani pierogów.
- Nie jestem idiotą i doskonale wiem, że „bronienie” oznacza w praktyce ślepe posłuszeństwo jakiemuś debilowi w mundurze, który albo wierzy w to co mówi albo nie wierzy. Jeżeli wierzy to jest fanatykiem a jak nie wierzy to jest cyniczną łajzą.
- Poniżej stopnia porucznika to ja się i tak na nic nie przydam.
- Nie mam czasu na pierdoły.
Poza tym wódki nie piję, na mundury sram (wszystkie, bez wyjątku, bardzo mi przykro), a postrzelać to sobie mogę do ptaków w górach Sierra Nevada a nie w baraku w Wąchocku w towarzystwie zapijaczonego sierżanta.
A gdyby mnie ktoś kiedyś wziął do jakiejkolwiek armii siłą (bo różnie w życiu bywa), to nie spocznę póki nie zdemoralizuję przynajmniej połowy jednostki. I kiedy już przestaną wierzyć w jakąkolwiek ojczyznę poza ewentualnie tą w niebie, to zwieję z nimi gdzieś, gdzie jest ciepło a ludzie pracują, cieszą się życiem i jedzą dobre rzeczy, wdzięczni za wszystko co dobre w życiu.
W 1997 kiedy mnie pierwszy raz „zaprosili” do wojska uważałem to za barbarzyństwo. Zmuszanie kogoś, żeby wbrew swoim przekonaniom brał udział w pozbawianiu innych życia, jest nieporównywalnie bardziej obrzydliwe niż kiedy ludzie zabijają się za to w co faktycznie wierzą.
Ale widzę, że stare wraca. I na tym się nie skończy. Bo kiedy raz obywatele zapomną jak ważna jest wolność, nie ma takiego barbarzyństwa, do którego by się państwo nie posunęło. Zwłaszcza takie, które stoi na krawędzi bankructwa.