Moja idealna żona

2016-07-14Blog5881

„Moja idealna żona” – Martin Lechowicz.

Wypracowanie.

Moja idealna żona jest młodsza ode mnie. O jakieś 15 lat. Oczywiście nie musiałaby. Ale skoro jest idealna, to niech będzie idealnie.

Jest trochę mniejsza ode mnie i trochę niższa ode mnie i waży też trochę mniej niż ja. Jest ładna, jest otwarta i lubi ludzi. Na drzewo wejdzie chętnie, szpilek nie założy za cholerę.

Lubi się uczyć. Lubi się seksić. Lubi sobie zjeść w McDonaldzie. Tak jak ja. Kij z wegaństwami, walić zdrową żywność. Moja idealna żona cieszy się życiem i nie przejmuje duperelami. Wie co ważne, a co nieważne. Poza tym wierzy, że Bóg jej się nie da zatruć.

Moja idealna żona wierzy w Jezusa w ten szczególny sposób, który u racjonalnych ludzi wzbudza niepokój i podejrzenia o zaburzenia psychiczne. Uważa ona bowiem, że ów Jezus jest w stanie wpływać na rzeczywistość, komunikować się, zmieniać człowieka i sterować biegiem wydarzeń kiedy mu sie na to pozwoli. Zbiegiem okoliczności – ja uważam to samo. Zdajemy sobie z moją idealną żoną sprawę z tego, że to jest to jednak w dużym stopniu irracjonalne i mocno ryzykowne. Ale mamy to dupie. U nas działa. Więc jak działa, nam to wystarcza.

Jak poznałem moją idealną żonę? W sposób idealny – niespodziewanie. Jak grom z jasnego nieba. Przyjechała z daleka na jakieś spotkanie, festiwal czy coś. Na przykład KontestCamp. Nikt się tam jej nie spodziwał, nie specjalnie tam pasowała, ale przyjechała i tak.

I ciekawy zbieg okoliczności sprawił, że spotkaliśmy się na żywo i akurat oboje mieliśmy parę dni wolnych, żeby można je spędzić razem.

I te kilka dni wystarczyło, żebyśmy mogli poznać się i zdecydować się i powiedzieć „tak”. Nie trzeba było roku ani miesiąca ani tygodnia nawet. Jak idealnie to idealnie.

Moja idealna żona jest tak samo pomylona jak ja, ale ma więcej odwagi. Ja to może i wsiadłem do rozwalonego żuka z nieznanymi ludźmi żeby nim zdobyć najwyższą przełęcz w Alpach, ale ona za to wsiadła do samochodu warszawskiej mafii, żeby ją podwieźli. I ją podwieźli. I byli mili. Taka jest moja idealna żona. Nie ucieka ani się nie cofa. Popatrzy ci w prosto w oczy i nawet nie mrugnie. I założę się, że ty pierwszy odwrócisz wzrok, bo ci będzie głupio i się speszysz. A ona się nie speszy. I ja też nie. Dlatego właśnie ona jest ze mną, a ja z nią. Bo jesteśmy oboje mali ale wielcy.

A na naszym ślubie nie było księdza ani pastora. Nie znoszę ględzenia pastorów. Dlatego ślubu udzielił nam głuchoniemy. Udzielił go nam na migi, ale zrozumieliśmy. Obecni byli tylko ja, ona, Bóg i głuchoniemy. No, może jeszcze jakiś losowy świadek. Na przykład sprzedawczyni ze sklepu. I wystarczy.

Obrączek też nie lubię, więc zamiast obrączek było piórko. Piórka lubię. Na symbol równie dobre, a kto wie czy nie lepsze. A ponieważ nikt nie chciał się zgodzić na zorganizowanie tak niedorzecznego ślubu, zorganizował go nam sam Bóg. Oprócz głuchoniemego, piórka i świadków zesłał nam też trochę pieniędzy na nową drogę życia. Niestety było to tylko 20 złotych. Powiedział, że więcej nie będzie nam potrzebne. Niech mu będzie.

Był to piękny ślub. A wieczorem po ślubie był fajny seks. Ze cztery razy. Albo pięć. Starczy na początek. Mamy czas.

Zdjęć nie mamy. Ani ze ślubu ani z tego co po ślubie. My, z moją idealną żoną, przeszłością żyć nie chcemy a na wspominanie nie mamy czasu. W naszym życiu ciągle się coś dzieje i nie są to banalne rzeczy. Bo Bóg nas lubi i wymyśla nam przygody, żeby nam było nudno. Ani jemu.

Moja idealna żona ma oczywiście swoje wady. Na przykład nie zna Jacka Kaczmarskiego. Ale mi to nie przeszkadza. Wspólne poznawanie Jacka Kaczmarskiego przedłuża związek o jakieś 100 lat.

Tak gdzieś słyszałem.

Podziel się z głupim światem