Wolny rynek jest fajny. Wolna konkurencja prowadzi do tego, że mamy coraz więcej, coraz lepsze i coraz tańsze. I to jest fajne. Bo przecież lepiej mieć lepsze niż gorsze i taniej mieć tańsze niż droższe. Nie?
Niektórzy mimo wszystko mówią, że to właśnie źle, bo od dobrobytu się ludziom w dupach przewraca. No fakt, nie przeczę. Sam widzę. Ale z drugiej strony lepszy problem przewróconej dupy niż życia w biedzie. Gdybyśmy wszyscy głodowali to nikt z nas by nie miał czasu ani ochoty na filozofowanie o wolnym rynku, co mówię jako człowiek spasiony po świętach i skacowany po Sylwestrze.
Ale nie o to chodzi.
Doktryna wyznawana przez apostołów Kościoła Kapitalizmu mówi, że wolny rynek dlatego jest fajny, bo promuje fajne cechy u ludzi. A są to: pracowitość, uczciwość, dbanie o innych, podejmowanie ryzyka, odpowiedzialność, odwaga. Kto ma te cechy, ten generalnie zarabia więcej, kto nie ma ten nie zarabia.
Dzięki cudowi Wolnego Rynku następuje tu oto eucharystyczne przemienienie chciwości w dobro. Bo człowiek, co się ślini na widok samochodu, może mieć ten samochód tylko wtedy, kiedy da innym coś, co potrzebują. Im więcej sprzeda, im więcej mu są skłonni zapłacić, tym jego chciwość będzie bardziej zaspokojona.
Generalnie cud działa. A dokładniej, działał. W XIX wieku. I trochę w XX. W wieku XXI natomiast działa to trochę inaczej, co obserwują wszyscy, którzy mają oczy utkwione w rzeczywistość, a nie w książki Rothbarda i Missesa.
Otóż obserwujemy, że ci co mają więcej to niekoniecznie są ci, co są najbardziej pracowici, uczciwi, odpowiedzialni, odważni i tak dalej. No nikt mi nie wmówi, że filmy z dużych wytwórni filmowych, które zarabiają najwięcej to są te najodważniejsze filmy, robione przez ludzi gotowych podejmować ryzyko. Ani że ludzie prowadzący w Polsce własną działalność społeczną są najuczciwszą i najodpowiedzialniejszą grupą społeczną. Ja bym przeciętnemu szefowi polskiej firmy nie powierzył nawet kuwety od kota. Powierzyłbym ją natomiast spokojnie wielu ludziom, którzy zarabiają marnie.
Wielu ludzi widząc to zjawisko mówi, że wolny rynek jest do dupy, bo promuje syf moralny. Ci co sprawdzili skład najpopularniejszego produktu drobiowego w osiedlowym sklepie, powiedzą nawet, że nie tylko moralny.
Apostołowie Kapitalizmu powiedzą natomiast, że syf jest dlatego, że ludzie wybierają syf. Wolny rynek oferuje tylko wybór, nic mniej i nic więcej. Więc system jest w porządku, tylko ludzie są do dupy.
Ciekawe, że dokładnie to samo mówili komuniści.
Ja powiem, gdzie dokładnie leży problem: otóż największy problem wolnego rynku jest taki, że im więcej zaczyna być do wyboru, im więcej mamy wszystkiego, tym mniej ważne staje się robienie tego, co chcesz innym zaoferować, a tym ważniejsze staje się samo sprzedawanie.
Krótko mówiąc, wolny rynek faktycznie promuje te dobre cechy, ale tylko kiedy jest młody. Jak dojrzewa i jest już pełno wszystkiego, daleko więcej niż możemy kiedykolwiek skonsumować, mechanizmy rynkowe zmuszają ludzi do skupienia się prawie wyłącznie na sprzedawaniu.
I taki rynek to nie jest ten sam rynek co w XIX wieku. Nie ten sam rynek co w podawany w prostych przykładach w mądrych książkach. Bo ten duży, wypasiony rynek promuje już nie tych, co robią coś dobrze i tanio, dlatego, że robią to dobrze i tanio. Rynek promuje tych, co potrafią dobrze sprzedawać. Wszystko inne jest mało ważne.
Efekt zjawiska jest taki, że umiejętność sprzedania książki jest jakieś 10 razy ważniejsza niż umiejętność napisania książki. Porównajcie koszty – jeżeli książka kosztuje 20 złotych, to autor dostaje z tego złotówkę. Druga złotówka pójdzie dla korektorów, ilustratorów i innych, którzy też się dokładają do procesu tworzenia.
Resztę biorą ci co sprzedają.
Nikt tego odgórnie nie ustanawiał i nie jest to niczyja wina. Takie proporcje dyktuje rynek.
Wolny rynek wychowuje w sposób daleki od zakładanego ideału. Bo promuje nie pracowitość, tylko bezczelność, nie robienie swojego, tylko bycie głośnym, nie odpowiedzialność, tylko wpychanie się bez kolejki. Umiejętności manipulacji ludźmi, przekonywania ludzi i zwracania na siebie uwagi są na tym rynku wielokrotnie ważniejsze niż cierpliwość, rzetelność i odpowiedzialność. Byle gówniarz z YouTube, który potrafi zszokować byle gównem zarobi więcej niż nauczyciel angielskiego. Facet, który napisze średnią książkę ale umie zrobić dookoła niej szum zarobi o wiele więcej niż gość, który napisze dobrą książkę ale nie umie jej sprzedawać.
I oto mamy sytuację, gdzie wolny rynek nagrodził nędznego pisarza, a ukarał dobrego pisarza. Dał bezczelnemu gówniarzowi, a mądremu dał figę z masłem.
To nie jest tak piękny system jakim go opisują bezkrytyczni zwolennicy. Jeżeli sukces zależy w 10% od tego, że dobrze robisz swoją robotę, a w 90% od tego czy umiesz to sprzedać, to jedynym sensownym zawodem staje się zawód sprzedawcy. To nie jest takie super, że 10% przeznaczasz na to, żeby uczyć się robić buty, a 90% żeby uczyć się je sprzedawać.
Taki świat będzie pełen marnych butów.
Wychodzi na to, że kapitalizm w dojrzałej formie zniechęca do tworzenia, budowania, ryzykowania a zachęca do tego, żeby wykorzystywać pracę jednych i naiwność drugich, i wrzeszczeć, bez końca wrzeszczeć, nieustannie zwracać na siebie uwagę.
Nieszczęście polega na tym, że państwowy regulowany socjalizm, który jest alternatywnym sposobem rozdzielania i nagradzania, jest jeszcze gorszy. Promuje jeszcze gorsze cechy u ludzi i ostatecznie zawsze kończy się powszechną biedą.
Ale nie jestem aż tak tępo zapatrzony w negatywne cechy socjalizmu, żeby nie widzieć jak ludzi zmienia współczesny kapitalizm.
I jaka na to wszystko rada?
Oczywista: że wolny rynek nie załatwi wszystkiego. Im większy nacisk na sprzedawanie, tym więcej negatywnych cech w ludziach.
Wolny rynek jako system doskonale się sprawdza w sytuacji kiedy ilość rzeczy, które można kupić jest umiarkowana. Ale dzisiaj, kiedy mamy tego już całe góry, cała myśl twórcza człowieka sprowadza się do jednego pytania: jak to opchnąć.
Boję się, że wolny rynek ma charakter autodestrukcyjny. Kiedy się rozrośnie, jakość wszystkiego dąży do zera, a namawianie do kupienia do nieskończoności. Ostatecznie skończymy w oceanie gówna i bębenkami popękanymi od wrzasku miliarda ludzi wychwalających owo gówno pod niebiosa.
Więc niech naprawdę nikt się nie dziwi ludziom, którzy wstydliwie tęsknią sobie za komuną. Fakt, że nic nie było, fakt, że papier toaletowy to było dobro luksusowe, fakt, że ciągłe braki były poniżające a władza państwa totalna – ale przynajmniej było cicho.
Pamiętajmy: to nie sprzedawcy zbudowali świat.
Łatwo o tym zapomnieć w codziennym, powszechnym huku, w którym ostatnie słowo każdego zdania zawsze brzmi „KUP”.