Mieszkam dalej w Hiszpanii.
Zaczynam od najmniejszego co można sobie wyobrazić – mały domek, koło małego pueblo, koło małego miasta.
Mam już numer telefonu, nie mam numeru N.I.E. Ledwo istnieję. Wypłacanie pieniędzy z bankomatu działa, płacenie kartą już niekoniecznie. Strony internetowe akceptują międzynarodowe karty płatnicze, ale tylko te wydane w Hiszpanii.
Znalazłem na to sposób: karta bankowa prepaid. Chciałem sobie zamówić. Przyszłoby na pocztę, bo poczcie nie chce się chodzić i dostarczać. Poza tym poczta pracuje jedną godzinę dziennie poza dniami, kiedy nie pracuje i wywiesza kartkę, że dziś nieczynne. Wczoraj poczta zadzwoniła nawet do mnie, że coś przyszło. To moja pierwsza rozmowa przez telefon po hiszpańsku. Zrozumiałem wszystko. Ku mojemu zdziwieniu, po niecałym miesiącu w Hiszpanii, w rejonie bełkotania i ucinania wszystkich możliwych końcówek, potrafię rozmawiać przez telefon.
Ale co mi z tego? Dalej nie wiem jak tu chodzić. Karta bankowa prepaid wydana w Hiszpanii nie przyjdzie. Bo żeby ją dostać, trzeba zapłacić za przesyłkę na stronie. A strona akceptuje tylko kartę bankową wydaną w Hiszpanii.
Więc żeby mieć kartę wydaną w Hiszpanii, muszę zapłacić kartą wydaną w Hiszpanii. Logiczne.
W ogóle przysłanie rzeczy wcale nie jest takie proste. Mój adres brzmi: „Narnia, Rincon de la Reina„. Bałem się początkowo, że ludzie pomyślą, że to żart, ale szybko się uspokoiłem – na szczęście tutejsi ludzie to funkcjonalni analfabeci i nikt nie wie co to Narnia. Pan w sklepie powiedział, że Dominika, która uczy angielskiego jest native speaker. Polonia? No co, tam się przecież mówi po angielsku. A nie?
Owszem, wszędzie się mówi po angielsku, tylko nie na południu Hiszpanii.
To są te ciemne strony mieszkania w hiszpańskim lesie w hiszpańskich górach.
Jasne są takie, że kiedy w Polsce macie 14 stopni, tutaj mamy 24. Jutro w nocy w Lublinie ma być 2. Tutaj jest 16. O tym o ile lepsze jest tu jedzenie, to nawet nie zaczynam się rozwodzić, bo się zadławicie śliną. W Polsce i tak nie jest tak źle, ale jak spróbowałem sera żółtego tutaj, to stwierdziłem, że to co się je w Polsce jako ser, w ogóle nie powinno się tak nazywać. Figi rosną przy drodze, tak samo migdały. Pomidory są tak tanie, że możemy w nich się kąpać. Tak samo tuńczyk, jemy prawie codziennie. A problem z mango jest taki, że są zbyt dojrzałe. I chyba pierwszy raz w życiu nie mam corocznego jesiennego przeziębienia.
Z drugiej strony załatwienie czegokolwiek trwa tygodniami, absurdów biurokratycznych tyle co i w Polsce, a internet ma prędkość taką, jak wszystko inne. Tyle, że inaczej ludzie do tego wszystkiego podchodzą. W Polsce stres i wkurzenie, tutaj śmiech i lekceważenie. Poczta zamknięta? To przyjdę jutro. Albo za tydzień. A że to z moich podatków? A co to są podatki? Im mniej wiesz tym jesteś szczęśliwszy.
Od trzech tygodni próbujemy kupić lampkę do roweru. Jedyny sklep rowerowy – połączony z jedynymi sklepem komputerowym – lampek do rowerów nie ma. Tak naprawdę to nie jest sklep, to jest Pablo. Pablo to jedyny człowiek (oprócz mnie), który cokolwiek wie o komputerach i rowerach. Więc sprzedaje i załatwia wszystko wszystkim. Sęk w tym, że jak dotąd nie miał w tym sklepie jeszcze nic, z tego co potrzebowałem. Poza tym sklep otwiera kiedy mu się zachce, więc nawet nie ma mu jak powiedzieć, że już sobie sami zamówimy te lampki i żeby nie zamawiał. To znaczy Dominika mu chce to powiedzieć, ja jestem przekonany, że i tak zapomniał.
Zresztą co mnie to obchodzi? Ja mam strony do odpalenia i grę do napisania. Będę siedział w domku i pracował sobie w spokoju. Prąd się wyłącza dwa razy dziennie, ale mam mały UPS (dziś przyszedł). Mam nawet monitor, ale zanim przyjdzie przejściówka VGA-HDMI to miną tygodnie…
W ostatnich dniach czuję się więc jak bohater wiersza Andrzeja Bursy:
Nauka chodzenia
Tyle miałem trudności
z przezwyciężeniem prawa ciążenia
myślałem że jak wreszcie stanę na nogach
uchylą przede mną czoła
a oni w mordę
nie wiem co jest
usiłuję po bohatersku zachować pionową postawę
i nic nie rozumiem
„głupiś” mówią mi życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków)
„w życiu trzeba się czołgać czołgać”
więc kładę się na płask
z tyłkiem anielsko-głupio wypiętym w górę
i próbuję
od sandałka do kamaszka
od buciczka do trzewiczka
uczę się chodzić po świecie
A może to i dobrze. Nudno nie ma. Poza tym liczymy na cuda. Życie od cudu do cudu – to jest to! Czy wiesz jaka to radość, kiedy uda się załatwić najmniejszą rzecz? Nie wiesz. Bo nie żyłeś w lesie wśród ludzi, którzy mówią w nieznanym języku.
A my żyjemy. I uczymy się tu chodzić.