Wiosna przyszła, śnieg stopniał. Poszedłem z tej okazji do miasta.
Spotkałem Polaków dwa razy. Najpierw dwóch byczków odzianych w dziarski dresik, potem dwóch młodzieńców na ławeczce. Nie wiem o czym rozmawiali. Za pierwszym razem usłyszałem tylko „kurwa”. Od drugich usłyszałem też niewiele więcej: „co ty, flaszka za trzy dychy?” – tyle tylko.
Basingstoke to małe, raczej senne miasteczko. Zielone, nieduże, dobrze zorganizowane, jak to często bywa w Anglii. Przyjemne dla ludzi, którzy chcą żyć spokojnie. Dla mnie jednak zbyt statyczne.
Bardzo lubię trawę w Anglii. Mówi się, że trawa jest zawsze zieleńsza tam, gdzie nas nie ma. Ale w tym wypadku to się sprawdza: w Anglii trawa jest zieleńsza, soczysta i świeża. Nawet teraz, a przecież jest sam środek zimy.
Lubię też wiatr. Taki wilgotny, ciepły rodzaj wiatru, który w Polsce zapowiada deszcz. W Anglii ten wiatr jest często, bo właściwie każdy dzień zapowiada deszcz. Powietrze samo z siebie nie pachnie niczym, a mimo to mam wrażenie, że je czuję. Mój węch jest zresztą tak słaby, że muszę całą głowę wsadzić w kwiatka, żeby cokolwiek poczuć. Ale jakiś sposobem angielski wiatr wydaje mi się dziwnie aromatyczny. Pokrzepający.
Gdybym chciał być przesadnie egzaltowany to bym powiedział, że Bóg mi dmucha w ucho. „Mi”, nie „mnie”. Żeby nie było wątpliwości.
I niebo. W Anglii niebo się często zmienia. Wymalowywuje nad głową ciągle nowe układy chmur i tak samo szybko je wymazuje i tworzy inne, niczym malarz z nerwicą. To też lubię. Chmury, nie nerwicę. Żeby nie było wątpliwości.
Zrozumiałem też jak działa ruch lewostronny. Dopiero wczoraj zrozumiałem to w pełni. Nie byłem pewny jakie są reguły ustępowania pierwszeństwa, to znaczy czy ustępuje się tym z prawej czy tym z lewej. Otóż okazuje się, że tym z prawej, tak samo jak na kontynencie. A to z kolei sprawia, że ruch na drodze brytyjskiej nie jest wcale odbiciem lustrzanym ruchu europejskiego, jak podejrzewałem wcześniej.
Nie dziwcie się aż tak, że nie wiedziałem do tej pory jakie są reguły pierwszeństwa w Anglii. Tak, byłem tu parę miesięcy i jeździłem sam po tych drogach, i to jeszcze rowerem. Sęk w tym, że ruch jest tu dobrze zorganizowany. Tak, żeby ludziom ułatwiać i upraszczać trudne decyzje drogowe, a nie jak w Polsce, gdzie Pan Urzędnik często uważa, że nie ma sensu ludziom ułatwiać, bo są przecież przepisy i są wystarczające. W Anglii nie tak łatwo znaleźć skrzyżowanie równorzędne bez oznaczeń kto ma czekać, a kto jechać.
Naprawdę miło być dla odmiany w kraju, który składa się nie z przepisów stworzonych z powodu innych przepisów, ale z ludzi, którzy budują świat dla ludzi.