To mój ostatni dzień w Polsce.
Jutro będę już w Hiszpani. Wsiądę do samolotu w zimnej i pochmurnej Warszawie, wysiądę w ciepłej Maladze. Popatrzę w lewo, popatrzę w prawo – inny świat.
Nijak nie potafię sobie tego wyobrazić.
A co gorsza nic nie czuję. Ostatnia noc, ostatni dzień, 40 lat życia – i nic. Nic szczególnego. A chciałbym to jakość zamknąć, podsumować, może jakąś małą mowę wymyślić czy co.
A tu nic.
Ani mi smutno ani mi wesoło. Zwyczajnie mi.
Dlaczego? W końcu patrząc trzeźwo, robię mało zwyczajną rzecz. Od roku przygotowuję się na ten dzień, 28 sierpnia 2018, dzień, który jest granicą między starym życiem a nowym. Od roku ćwiczę nowy język, zbieram informacje i kondensuję cały swój stan posiadania do 30 kg dozwolonych przez linie lotnicze. I przychodzi dzień a ja co? A ja idę spać. Bo mi się spać chce.
A gdzie łzy? Gdzie burza emocji? Gdzie ukłucie żalu? Gdzie triumfalna euforia, że oto nadszedł koniec widoku tych charakterystycznych zaciętych spojrzeń ludzi, co spodziewają się po bliźnim najgorszego? Że koniec powszechnego nacjonalizmu, ksenofobii i małostkowości, pielęgnowania nieszczęść i porażek, dość atmosfery wiecznego zakompleksienia i dość Szanownych Panów i Wielmożnych Pań.
Nie dociera to do mnie. Ostatni dzień w Polsce a ja nie czuję nic przełomowego. Jedyne wzruszenie jakie u siebie wykrywam, to wzruszenie ramion.
Ciekawe czy tak samo będzie z umieraniem?
Nie będzie trąby z nieba, ważnych podsumować, pamiętnych ostatnich słów i wzniosłych uczuć. Będzie dzień jak codzień. Nic niezwykłego się nie dzieje: po prostu ktoś umiera.
A ja dziś po prostu zmieniam kraj na cieplejszy.
I nie przeżywam niczego w tym ostatnim dniu w Polsce, bo przeżywam swoje dni codziennie. Bo nie dzielę życia na sacrum i profanum, na dni powszednie i święta, na świadomie przeżywane kilka dni przełomów i zmian i bezmyślną jazdę na autopilocie przez większość dni w roku. Dlaczego mam coś przeżywać akurat dziś?
Już się naprzeżywałem. Napodsumowywałem i nażegnałem.
Dziś sobie mogę spokojnie spać.
Do usłyszenia w Ciepłych Krajach.