Kiedyś grałem koncert w Ustach Mariana. Co to te Usta? To taki klub, gej-frjendly. W Warszawie. Był, już go nie ma. Szkoda, bo mieli fantastyczne pierogi.
Nie dość, że grałem u gejów to jeszcze w ramach zmontowanego szybko zespołu kabaretowego pod tymczasową nazwą „Martin i Lesby”. Skład: ja i dwie lesby. Fajne dziewczyny. Bardzo się lubią.
Czy zaskakuje to kogoś, że promotor Biblii i chrześcijaństwa, postrzegany ze względu na wolnorynkowe podejście jako prawica, uprawiał rozrywkę razem z lesbijkami dla gejów?
Nie powinno. Nie bardziej niż to, że pewien młody rabin w Izraelu jadł razem z prostytutkami i zdrajcami narodu.
Jak mi poszło? Fantastycznie. Nigdy nie miałem tak fajnej publiczności jak tam. Nie tylko, że rozumieli treść, wyłapywali ironię (co ostatnio rzadkie), to mieli przede wszystkim dystans do siebie. Krystian Legierski, który też był na sali, rozchichotał się mocno, kiedy w piosence „Kaleka społeczny” doszedłem do słów „nie jestem Murzynem, pedałem, kretynem„. Kiedy pisałem te słowa, nigdy mi nie przyszło do głowy, że przyjdzie mi ją zaśpiewać w obecności mówiącego po polsku czarnoskórego homoseksualisty. No jaka jest szansa na to?
Takie sytuacje interpretuję jako emanację poczucia humoru Boga.
Krystian mógł te słowa odebrać jako obraźliwe. Mógł, bo na pozór tak brzmią. Ale on się zwyczajnie śmiał. Z piosenki, z kontekstu, z sytuacji. Czym udowodnił raz na zawsze, że kretynem nie jest, bo doskonale zrozumiał, że piosenka nie jest o ani nim ani o homoseksualistach a jej intencją w ogóle nie jest obrażać kogokolwiek, tylko pokazać pewien sposób widzenia spraw. Nie obraził się też mimo tego, że ma poglądy lewicowe i etatystyczne raczej, a piosenka przedstawia sprawy z wolnorynkowemu punktu widzenia. Ale nie musi się człowiek zgadzać z czymś, żeby się śmiać jak jest śmiesznie.
Nie musi. Ale tylko wtedy, kiedy jest wolny od narzuconych odgórnie zasad stadnych, które każą się wszystkim członkom stada głośno oburzać, kiedy tylko jest okazja zinterpretować coś jako obrażanie stadnych świętości.
Nie obrażał się, bo nie musiał. Dlatego, że jest wolny.
W tym samym mniej więcej czasie miałem koncert na konferencji wolnościowej fundacji PAFERE.
Biorąc pod uwagę poglądy, byłem tu u siebie. Ja, promotor wolności i Biblii na konferencji gdzie promowano Szkołę Austriacką i konserwatywne wartości. Co może pójść nie tak?
Poszło. Wszystko było nie tak.
U gejów mogłem śpiewać co chciałem – u wolnościowców cenzurowano na dzień dobry repertuar.
U gejów wszyscy słuchali i reagowali – wolnościowcy siedzieli z obojętnymi minami. Bardziej ich interesowało wino.
U gejów nikt się nie oburzył kiedy zaśpiewałem „ten pedał, którego tu widzicie pójdzie z dymem” – u wolnościowców zapanowało oburzenie, bo zaśpiewałem „bankructwo już się zbliża” na melodię „Pan Jezus już się zbliża”.
U gejów zawsze dotrzymywali słowa – wolnościowcy nie chcieli zapłacić za koncert.
Że nie wspomnę o tym, że w ustach Mariana ludzie się nie wstydzili się tego, że się bawią, śmieją i cieszą swoim towarzystwem. Goście PAFERE żywili do koncepcji zabawy i śmiechu jakąś niewytłumaczalną pogardę.
Dlaczego o tym piszę?
Bo te wszystkie różnice między ludźmi z Ust Mariana a sympatykami PAFERE są odbiciem podziału, który dziś przebiega przez całą Polskę. Ten podział urósł przez ostatnie lata do monumentalnych rozmiarów.
Dla uproszczenia nazwijmy pierwszą grupę luzakami, a drugą krawaciarzami. Nie, nie podzielę ich na lewicę i prawicę. Bo dużo ważniejszy jest podział ze względu na zachowanie i podejście do życia, a nie ze względu na poglądy.
Krawaciarze chcieliby widzieć, że źródłem podziału są właśnie poglądy – ale to nieprawda. Przecież to absurd twierdzić, że promowanie wolnego rynku albo sympatyzowanie z Jezusem musi z konieczności prowadzić do zaniku poczucia humoru, chorobliwego obrażalstwa i bycia nadętym jak policzki trębacza. Podobnie jak absurdalny jest pogląd, że luzacy dlatego są otwarci i mają dystans, bo kochają redystrybucję, wszechwładzę państwa i szkołę ekonomii Keynesa.
Nie, źródłem podziału nie są poglądy. Ani polityczne ani ekonomiczne. Ani nawet religijne.
Bo to przecież Misses nie kazał wstrzymywać zapłaty za koncert, dlatego że się były poseł na sali oburzył. To nie wiara w Boga sprawiła, że wyżej wymieniony poseł był funkcjonalnym analfabetą i nie rozumiał co słyszy. To nie przekonanie o wyższości Szkoły Austriackiej sprawiło, że wolnościowcy uważali za niegodne bawić się, wybuchać śmiechem i czuć sympatię do wszystkiego co żyje.
Mój problem polega na tym, że z racji promowanych przeze mnie poglądów wielu sympatyków, fanów czy subskrybentów należy do grupy krawaciarzy.
Bo z jakiegoś powodu tak się w Polsce dzieje, że jak kto wierzy w wolny rynek i Boga, to w życiu osobistym musi być koniecznie kawałem drętwego chuja.
Przepraszam za dosadność, ale nazywam rzeczy po imieniu. Bo najwyższy czas, naprawdę. Przez ostatnie dziesięć lat najwięcej nienawiści, krytyki, malkontenctwa, pogardy, wyzwisk, nieuczciwości odbierałem od ludzi, którzy określają się wolnościowcami, chrześcijanami i konserwatystami.
Nie zrzucam odpowiedzialności za to ani na wolność ani na chrześcijaństwo.
Zrzucam ją na tych chujów.
Nie chcę takich fanów. Nie chcę ani jednego. Niech sobie żyją, mają prawo żyć po swojemu. Żyjmy obok siebie, na tym polega koncepcja wolności.
Ale chcę żeby trzymali się ode mnie z daleka. Żeby nie słuchali moich piosenek doszukując się tam wszystkiego, co może wskazywać na podejrzenie lewactwa. Żeby nie czytali co piszę o Biblii, ogłaszając przy każdej okazji, że jestem zwiedzionym antychrystem. Żeby nie oglądali moich filmików, pisząc potem ponure komentarze, że „nie ma tam nic śmiesznego” albo że „to nie śmieszne to męczące”. Owszem, jest. Dla kogoś, komu obsesje zżarły mózg i przesłoniły poczucie humoru, wiele śmiesznych rzeczy jest męczące. Więc zrób sobie przysługę i odwal się.
Nie jestem w stanie psychicznie znosić ludzi o tak zamkniętych umysłach, z takimi blokadami i filtrami rzeczywistości, że nie potrafią się już nawet śmiać. Tolerowanie ich wiecznych paranoi, dopieprzania się do wszystkiego, ciągła konieczność uprawiania dyplomacji przy każdym kontakcie z nimi, wymęczyło mnie do tego stopnia, że na długi czas przestałem pisać piosenki. Jak pomyślałem co znowu będę musiał znosić, to mi się odechciewało pisać cokolwiek.
Ze stratą prawdopodobnie dla topniejącej szybko grupy ludzi, którzy nie chcą walczyć, tylko żyć. Nie chcą filtrować ani oceniać, tylko posłuchać. Nie chcą pysznić się swoją rolą dziejową przed sobą samym, tylko żyć i być szczęśliwym
Paraliż twórczy wywołany presją krawaciarskiej publicznością jest przede wszystkim ze stratą dla mnie samego.
Bo kocham się śmiać, wygłupiać i przekraczać granice kulturalnej dopuszczalności. Prowokować niejednoznacznością, lekceważyć Bardzo Wielkie Sprawy, sprowadzać wszystko co nadęte do dziecięcego widzenia świata.
Bo podstawą mojego myślenia jest fakt, że jesteśmy ludźmi. Ludźmi, nie Polakami, Wolnościowcami, Lewakami, Chrześcijanami. Każdy z nas jest sam. Każdy z nas umrze. I wszyscy zaczynamy życie jako dzieci. Bycie dzieckiem to jest prawdziwy, właściwy stan człowieka.
Człowiek może być szczęśliwy tylko kiedy potrafi być dzieckiem.
Najwyższą możliwą głupotą byłoby zmarnować ten genialny prezent życia na udawanie i granie ról, kiedy mamy przed sobą możliwość robić to, co naprawdę chcemy, co sprawia satysfakcję, radość, przyjemność. Kiedy możemy się bawić i podziwiać cuda dookoła.
Wolisz być dorosłym niż być szczęśliwym?
Bądź. Ale pożegnajmy się tu i teraz. Ja ciebie nie rozśmieszę ani nie sprowokuję do wyjścia poza betonowe mury więzienia umysłu. A jedyne co ty jesteś w stanie mi dać to zniechęcenie.
Dziś jest gorzej niż kiedykolwiek. Bo większa część tzw „prawicy” w Polsce wyewoluowała w prymitywnych nacjonalistów. Korwin nie mógł się przez 20 lat dostać do parlamentu, kiedy mówił „precz z etatyzmem niech żyje wolny rynek”. Ale kiedy tylko przeszedł na „precz z Unią Europejską, niech żyje Polska” przekroczył próg wyborczy. Owijanie wszystkiego flagami jest łatwe i przynosi szybkie wyniki.
Ci, którzy wcześniej patrzyli na mnie jak na sojusznika, zaczynają patrzeć jak na wroga. Bo to, co było śmieszne dla wolnego człowieka jest zupełnie nieśmieszne dla religijnego nacjonalisty.
Ale tak naprawdę niewiele się zmieniło: bo i wtedy i teraz ci ludzie widzieli świat jako wojnę. „Ten z nami, ten przeciw nam” – jak śpiewał Jacek Kaczmarski. Nigdy nie chciałem blisko siebie takich ludzi, nigdy nie chciał do takich ludzi należeć.
Zmieniło się natomiast jedno: że powszechnie akceptowany nacjonalizm i ordynarny fanatyzm religijny stał się w Polsce tak silny i ogarnął tyle środowisk, że nie widzę już możliwości trafiać z czymkolwiek do ogółu ludzi mówiących po polsku.
Bo nie ma do kogo gadać.
Polska podzieliła się na fanatyków i anty-fanatyków i słuchać chce tylko tego, kto promuje fanatyzm, albo tego, kto z nim walczy. Wszelka inna rozmowa jest nieciekawa, nieistotna i zginie w tle, a wszelki śmiech musi służyć odtąd Wielkiej Sprawie.
Marzę o Ustach Mariana…
O ludziach, którzy śmieją się z siebie, śmieją się z innych, którzy nie wstydzą się być dziećmi. Ludziach, którzy mają świadomość co w życiu jest prawdziwą wartością, a co tylko scenografią. Którzy zamiast pisać długie epopeje w Księgach Życzeń i Zażaleń po prostu idą do innego sklepu.
Ale dokąd pójdę?
Nie wiem. Ale generalny kierunek to myślę, że taki jak u Jezusa. Do pedałów, zdrajców, nieudaczników. Do ludzi gorszego sortu. Tam gdzie nie ma Panów i Pań, tylko jesteśmy ja i ty. Z małej litery.
Problem tylko taki, że większość z nich jest już chyba za granicą.