Po spotkaniu z Samem Childersem w Lublinie mam wiele przemyśleń i obserwacji.
Ale tu wspomnę tylko o tej, która wywołała moją największą irytację.
Spotkanie zorganizowało kilka polskich kościołów czy innych organizacji. I chwała im za to. Za inicjatywę, odwagę i roboty kupę.
Problem w tym, że Sam Childers, ze swoją szczerością, życiowością, i zwyczajnie ludzkim podejściem wyglądał na tle reszty jak żywy człowiek z muzeum robotów. Takich C-3PO, które ubrano w garnitury, pozbawiono indywidualnego charakteru i ograniczono słownik do zwrotów grzecznościowych.
Więc Sam miał podejście pod tytułem „sit down, guys” a polscy mówcy „Szanowni Państwo, zechciejmy spocząć„. W związku z czym Sam przemawiał do duszy, a reszta do dupy.
I nie, nie pierwszy raz to widziałem. Ale długie lata minęły od czasu jak byłem bywalcem kościołów.
Czy to musi tak wyglądać?
W 1962 Mrożek w liście do Stanisława Lema napisał: „Polak Polaka albo pierdoli albo certoli. Niczego pośredniego nie ma”.
A ja pierwszy raz z przerażeniem uświadomiłem sobie, że Polak dokładnie to samo robi z Bogiem!
Do Boga to tylko ze świętą miną. Z odpowiednim zestawem słów, wyrażeń i porównań. Prawidłowo i odpowiednio. Tak jak trzeba.
Aż dziw bierze, że w polskich kościołach nie zaczyna się modlitw od „Szanowny Panie” a nie kończy „z poważaniem„.
Jak ktoś takiego certolenia słucha z dystansem, może odnieść wrażenie, że właściwa forma jest w kontaktach z Bogiem niezbędna. Albo gorzej, że Bóg to nic więcej niż tylko zestaw odpowiednich słów i zachowań, przyjęty i regularnie ćwiczony.
Mistrzowie formy zostają pastorami.
A potem przychodzi taki Sam Childers, wychodzi na środek, i pokazuje treść. A potem przychodzi kto inny i certoli nas formą, nas, Szanownych Panów, uprzejmie raczących spocząć na dupach. Certoli, bo nie umie inaczej.
Umie albo certolić albo…
Sam Childers umie z kolei rozmawiać. Co jest żadną sztuką, starczy tylko zrezygnować ze wszystkiego co przeszkadza. Z tej całej swojej „wyższej kultury chrześcijaństwa„, która w praktyce i tak jest tylko gębą z wyuczonymi grymasami.
Jezus tym się wyróżniał, że z ludźmi rozmawiał. To jego cecha charakterystyczna.
Więc czemu na chrześcijańskie sceny wysyła się mistrzów certolenia, a nie mistrzów rozmawiania?
Bo może żadnych nie ma? Przynajmniej nie w kościołach, w tych naszych centrach modelowania poprawnej gęby.